"Mój słownik PRL-u" złożony jest z 58 haseł, takich m.in. jak: "element", "inicjatywa", "lewizna", "samokrytyka". W sumie tworzą one zaskakująco rozległą panoramę Polski opatrzonej przymiotnikiem "Ludowa". Dlaczego zaskakująco? Jak wielu zapewne czytelników znałem część tego "Słownika..." z wcześniejszych publikacji, poszczególne jego hasła - w miarę powstawania - ukazywały się bowiem na łamach prasy, przede wszystkim "Rzeczpospolitej". Traktowałem je wówczas jako felietony, obrazki z przeszłości, czasem sentymentalne, niekiedy dramatyczne, jeszcze jedne charakterystyczne dla Marka Nowakowskiego "powidoki", odpryski z lustra odbijającego w sobie świat, który należy już tylko do historii.
Czy można mówić o nostalgii za PRL? Dlaczego zamiast tradycyjnego "Precz z komuną", pojawia się czasem hasło "Komuno, wróć"? Co nam zostało z tamtych lat, jeszcze niedawno powszechnie nazywanych "słusznie minionymi"? O tym - w najnowszym magazynie weekend.rp.pl. Najciekawsze teksty z archiwum "Rzeczpospolitej" i innych naszych tytułów, filmy, rozmowy, zdjęcia
A tu pełne zaskoczenie! Wystarczyło zebrać teksty te razem, by Polska Ludowa pojawiła się przed nami w całej swej wątpliwej krasie. Z ogonkami pod sklepami i wódką od trzynastej, wyścigami pracy i Wyścigiem Pokoju, tablicami z napisem "Zabrania się... " i strażnikami przemysłowymi, czynami społecznymi i wiecami. Z tajniakami snującymi się niezmordowanymi sforami, bezpieczniakami i agitatorami, szukającymi dziury w całym kadrowcami w zakładach pracy czy inżynierami dusz, którym zdawało się, że są pisarzami. Ale i z cinkciarzami, konikami pod kinem, bikiniarzami rozrabiającymi na zabawach urządzanych, rzecz jasna, "na dechach". Z budkami z piwem, sklepikami Spółdzielni Inwalidów pełniącymi rolę pubów i sklepami "za żółtymi firankami", jeżdżącymi po drogach i ulicach gazikami i latającymi w powietrzu kukuruźnikami.
Zawsze pojawiały się jakieś szczeliny
To osobista książka, stąd przymiotnik "mój" w jej tytule. Pewnie podobny słownik każdego z nas byłby nieco inny, pojawiłyby się w nim nowe hasła, można być jednak pewnym obecności w "obowiązkowym zestawie": "bloku" - charakterystycznego elementu socjalistycznego pejzażu, "Pałacu" - daru narodów Związku Radzieckiego od prawie pół wieku górującego nad Warszawą, "paszportu" - przedmiotu marzeń milionów rodaków, "plenum" (wielce prawdopodobne, że rację miał cytowany przez autora "Słownika..." pijaczek, wywodząc, iż "plenum to musi być od ruskiego Čbrać w plenÇ") czy "Pociągu Przyjaźni", za pomocą którego realizowano w jednakim stopniu pasje turystyczne i handlowe.
Sięgając do wcześniejszych książek Marka Nowakowskiego, łatwo się przekonać, że autor ten zawsze przywiązywał wyjątkową wagę do działań tzw. prywatnej inicjatywy. Wypatrywał i wyszukiwał w PRL-owskiej zbiorowości tych, którzy usiłowali żyć inaczej, dokonując wyłomu w obowiązującym modelu społecznym. Stąd brało się też zainteresowanie pisarza rozmaitymi "Księciami nocy", wszelkiego rodzaju ekscentrykami i "Rajskimi ptakami". Jeśli zaś chodzi o "inicjatywę", to warto zacytować zdanie stanowiące kwintesencję "Mojego słownika PRL-u": "Bujna materia życia nie pozwalała się ujarzmić bez reszty i w PRL-u zawsze pojawiały się jakieś szczeliny, które wykorzystywali prywaciarze, niezmordowani w podchodach systemu. Czasem więc prywatna inicjatywa przeradzała się w lewiznę, a lewizna w aferę". Wprawdzie afery rozkwitnąć i rozplenić się miały dopiero w III Rzeczypospolitej, ale z całą resztą należy zgodzić się w całej rozciągłości. Niewykluczone bowiem, że komunizm nie przegrał z opozycją demokratyczną, Lechem Wałęsą, ani nawet z Janem Pawłem II, lecz z "bujną materią życia". Ot, co.