„Kaczyński w ogniu” i „Prezydent na pierwszej linii frontu” – krzyczą tytuły dzisiejszej „Polski”. I chociaż nadal nie można być pewnym, kto, w jakim kierunku (przypuszczalnie z „pierwszej linii frontu” przypuszczono szturm na powietrze), a nawet z czego strzelał (prezydencki minister Michał Kamiński słyszał odgłos kałasznikowa, inni świadkowie serie z karabinu maszynowego) to dziennik ten publikuje już receptę dla naszych władz. „W każdym wypadku Polska powinna odwołać swojego ambasadora z Moskwy i pożegnać ambasadora rosyjskiego” – radzi cytowany przez „Polskę” J. Michael Walte, specjalista ds. bezpieczeństwa, doradca Partii Republikańskiej. „To była nieudana próba zamachu na prezydenta” – podkreśla.

I jeśli dać mu wiarę, była to próba wyjątkowo niebezpieczna i przygotowana ze szczególną perfidią. Była bowiem tak wyrafinowana i tak dyskretnie przeprowadzona, że ani stojący około 30 metrów od napastników Lech Kaczyński, ani oficerowie ochrony nie zauważyli nawet, iż był to zamach. „Nie sądziłem, by było zagrożenie” – relacjonował nawet prezydent, opowiadając jak idąc wolnym krokiem wraz z Michailem Saakaszwilim zmieniali samochody.

„Gazeta Wyborcza” z kolei potwierdza znaną z podręczników „Psychologii społecznej” Aronsona zasadę, że ludzie mają tendencję do odwracania się od ofiar. Winą za incydent nie obarcza bowiem wcale tych, którzy strzelali. W komentarzu „Prezydent Kaczyński przesadził w Gruzji” Marcin Wojciechowski przekonuje, że „wyprawa prezydentów w góry mogła zakończyć się tragicznie”.

„A gdyby został ranny prezydent Kaczyński? Albo jeszcze gorzej? Co wtedy powinna zrobić Polska? Wypowiedzieć Rosji wojnę? Zbombardować Kaliningrad? Atak na głowę państwa nie może pozostać bezkarny” – zauważa komentator „Gazety”, kreśląc dalej wizję wybuchu nowej wojny światowej w razie, gdyby NATO wywiązało się ze swoich sojuszniczych zobowiązań i zareagowało na kryzys wynikający „z dobrych intencji prezydenta Kaczyńskiego”.

Atmosferę grozy psuje ostatecznie Paweł Reszka, stwierdzając na łamach „Dziennika”, że nie był to zamach na życie prezydentów, a jedynie „kilka ostrzegawczych strzałów, by zatrzymać konwój zmierzający na północ, ku granicy z Osetią Południową”. Jego zdaniem „incydent nie byłby wart większej uwagi, gdyby nie to, że obrazuje, w jakim stanie znajduje się Gruzja trzy miesiące po wojnie i pięć lat po słynnej rewolucji”. Pogląd ten jest najbliższy autorowi tego przeglądu prasy. Szkoda tylko, że dziennikarze – zwłaszcza mediów elektronicznych - coraz częściej zamiast rzetelnej analizy, wolą strzelać w eter seriami ślepych informacji.