- Przez szereg lat, kiedy koncesje w bardzo przykry sposób uniemożliwiały nam funkcjonowanie, spowodowały ostatecznie kłopoty finansowe - mówi "Rz" Przemysław Tarnacki, współwłaściciel znajdującego się na sopockiej plaży klubu Copacabana. - Nasze biuro prawne przygotowuje dokładne wyliczenie strat, które ponieśliśmy z tego tytułu. Rozważamy wystąpienie na drogę prawną ubiegając się o odszkodowanie - dodaje.
Przez lata klub Copacabana otrzymywał koncesje na handel alkoholem na krótkie okresy czasu (np. kilka dni). Tylko w 2008 r. Urząd Miasta Sopotu wydał trzy różne dokumenty. Pierwszy na dwa dni (5-6 lipca), drugą na okres 11-31 lipca, a trzecią od 1 sierpnia 2008 r. do 31 sierpnia 2012 r.
Jak dowiedziała się "Rz" Centralne Biuro Antykorupcyjne i gdański Wydział ds. Przestępczości Zorganizowanej Prokuratury Krajowej w ramach afery sopockiej badają wątek wydawanych przez miejski urząd koncesji na sprzedaż alkoholu. Prezydent Karnowski wielokrotnie podkreślał w mediach, że wszystko przebiegało zgodnie z prawem. Podobnie uważa Magdalena Jachim, rzecznik Urzędu Miasta Sopotu. "Prezydent Miasta Sopotu nie złamał prawa przy wydawaniu koncesji" - oświadczyła kilka miesięcy temu w piśmie do "Rz".
Cała sprawa budzi duże kontrowersje także z innego powodu. Wczoraj klub Copacabana doszczętnie spłonął. - Nie mamy wątpliwości, że podpalenie było celowe - mówi Tarnacki. Przyznaje jednak, aby nie wiązać tego z aferą sopocką. - Trudno sądzić, że pan prezydent spalił klub. To, że konflikt z miastem w ostatnich miesiącach nabrał bardzo poważnego biegu jest jednak faktem - dodaje. Szacują, że budynek był wart około 2 mln zł. Nie był ubezpieczony.
Budynek sopockiego klubu miał zniknąć już jesienią, ale właściciele nie mieli pieniędzy na rozbiórkę. Dlatego dwa tygodnie temu wojewoda wydał nakaz demontażu.