[link=http://www.rp.pl/temat/266075.html][b]Więcej na temat eurowyborów[/b][/link]
– Wstawimy na listy znane osoby, ale po wyborach nie przyjmą mandatów. Pozwoli im to zostać w kraju, a do Brukseli pojadą ostatecznie kolejne osoby z listy – tak jeszcze niedawno mówił „Rz” jeden z polityków PSL. Tłumaczył w ten sposób strategię swej partii na czerwcowe wybory. Nie zwrócił uwagi, że jest to plan niemożliwy, bo prawo mówi inaczej.
Nie tylko politycy PSL wpadli na pomysł wzmocnienia list wyborczych znanymi posłami z parlamentu krajowego. Po długich sporach wewnątrz partii i kolejnych zmianach strategii uczyniło tak również Prawo i Sprawiedliwość. Prezes Jarosław Kaczyński wręcz polecił, by 42 posłów krajowych kandydowało do europarlamentu.
– Nie jest żadną tajemnicą, że praprzyczyną decyzji o moim wystawieniu była konieczność wzmocnienia listy – przyznaje poseł tej partii Tadeusz Cymański. Choć nie planował tego wcześniej, będzie kandydował z Pomorza. – To był nakaz chwili – tak Cymański tłumaczy decyzję o starcie. Na listy PiS trafili inni znani posłowie: Jolanta Szczypińska (też kandyduje z Pomorza), Elżbieta Jakubiak i Paweł Poncyljusz z Warszawy czy Jacek Kurski, który ma być lokomotywą PiS na Podlasiu.
Czy posłowie starający się o mandat w PE mają świadomość, że ich kandydowanie może dla nich oznaczać otrzymanie biletu w jedną stronę?