Nie usprawiedliwia go, że są w tej liczbie prawdziwi mężowie stanu, jak Adam Czartoryski, Aleksander Wielopolski i sam Roman Dmowski. Wszystkich ich połączyła z obecnym premierem zawiedziona wiara w to, że Rosja definiuje swoje interesy w sposób podobny, jak uczy tego europejska logika polityczna, i szanuje fundamentalne dla naszej kultury reguły negocjacji.

Trudno wymagać od premiera, choć z wykształcenia jest on przecież historykiem, aby analizował tamte zamierzchłe przypadki. Ale wystarczyłoby odbyć w porę kilka rozmów z biznesmenami, którzy próbowali robić na Wschodzie interesy.

Zawsze wyglądało to tak: najpierw rozmowa z samym najważniejszym decydentem. Ten aż promienieje życzliwością, stawia wódkę i kawior, przychyla nieba, wszystko rozumie, na wszystko się zgadza. Pozostaje tylko kilka formalności z kimś niskiej rangi, jakimś Kopryszkinem czy Liapkinem, ale to naprawdę drobiazg. Interesant może już spokojnie podpisywać rachunki i dzwonić do swoich przełożonych, że kontrakt jest dopięty.

Biada naiwnemu, który da się nabrać i podpisze albo w inny sposób osłabi swą negocjacyjną pozycję...

Czytaj w tygodniku "Uważam Rze" oraz na uwazamrze.pl