"Rzeczpospolita": W Warszawie odbędzie się szczyt państw Europy Środkowo-Wschodniej. Czy państwa regionu łączy wystarczająco wiele, by mogły występować jako jednolity blok wobec USA?
Janusz Reiter:
Najważniejsze jest to, że stosunek do Ameryki nie dzieli już Europy, jak to było w nieodległej przeszłości. Jeszcze kilka lat temu ówczesny prezydent George W. Bush budził w zachodniej stronie Europy niechęć, a nawet wrogość, we wschodniej zaś sympatię, a początkowo nawet entuzjazm. Wybór Baracka Obamy też podzielił Europę, chociaż w odwrotny sposób. Zachód przyjął go z przesadnymi, nierealistycznymi nadziejami, Wschód z chłodem. Dziś na Zachodzie patrzy się na prezydenta Obamę z większym realizmem, co może tylko cieszyć, a na Wschodzie – z większym zaufaniem, co z pewnością też jest dla niego powodem do zadowolenia. W efekcie ten podział się zatarł i dziś wszyscy w UE rozumieją, że Europa potrzebuje Ameryki. Lecąc z Francji do Warszawy, Obama nie będzie więc przekraczał niewidzialnej granicy dzielącej Europę według stosunku do USA.
Sama Europa Środkowa jest jednak podzielona konfliktami, np. ostatnio między Litwą i Polską. Czy Litwa może zaakceptować Polskę jako lidera regionu?
Kraj, który chce reprezentować sąsiadów, musi zdobyć ich zaufanie. Dlatego Polska powinna opanować sztukę wsłuchiwania się w argumenty mniejszych krajów. Uznawaliśmy do tej pory, że tylko my mamy prawo do wrażliwości na własną krzywdę jako kraj słabszy od innych. Czas zrozumieć, że Polska ani nie jest mała, ani od dawna nie jest słaba, a dla wielu krajów jesteśmy krajem dużym i silnym. To my teraz musimy się zdobyć na wysiłek zrozumienia krajów mniejszych, nawet jeśli może się wydawać, że postępują one w sposób mało racjonalny. Zdolność do zrozumienia psychologii małych krajów to niezbędna część instrumentarium polskiej polityki zagranicznej.