Warszawska Parada Równości musi budzić poczucie jakiegoś skrajnego pomieszania pojęć. Głównymi hasłami były tzw. legalizacja związków partnerskich i neutralna światopoglądowo edukacja, ale jak zwykle zasadniczym postulatem jest walka z wykluczeniem. Ci prześladowani, wykluczeni, obsadzając się w roli ofiary, rzekomo dyskryminowani, suną jak triumfalny pochód zwycięzców. Władze miasta na wiele godzin wyłączyły z ruchu centrum stolicy, umożliwiając przemarsz kilkutysięcznej manifestacji. Oddelegowano do ochrony parady tysiące policjantów. Od uzbrojonych po zęby oddziałów szturmowych w kamizelkach kuloodpornych i ochraniaczach po tajniaków rozstawionych na chodnikach. Wśród nich jednostka, którą widziałem pierwszy raz – zamaskowani funkcjonariusze w hełmach z miotaczami gazu.

Inwazyjna transowa muzyka, na granicy wydolności dławiących się głośników, jakoś nie brzmiała radośnie. Szczególnie dla tej zgromadzonej pod biało-czerwonymi flagami grupy 150 osób, którą pod pomnikiem Polskiego Państwa Podziemnego zablokowały, otaczając szczelnym kordonem, oddziały prewencji. Uczestnicy manifestacji w obronie rodziny – zgromadzenia, na które uzyskano wszelkie potrzebne zezwolenia  – zostali odcięci od świata.

Czytaj w tygodniku "Uważam Rze" oraz na uwazamrze.pl