Ile naprawdę jest pani zdaniem warte polskie przewodnictwo w Radzie Unii Europejskiej?

Na pewno nie jest to warte aż tyle, ile podają rząd i wtórujące mu media. Nie dowodzimy Europą, nie możemy narzucać własnego zdania. Przejęliśmy po prostu przewodnictwo w Radzie Unii Europejskiej, które na dodatek po wejściu w życie traktatu lizbońskiego znaczy nieco  mniej niż wcześniej. Ale pomimo tego mielibyśmy znacznie więcej do powiedzenia, gdybyśmy nie nastawiali się tylko na kwestie wizerunkowe. A to dla rządu Donalda Tuska  bardzo ważne. Weźmy chociażby spotkanie ministrów finansów Eurogrupy. Minister Jacek Rostowski, przewodniczący Ecofin (formuła Rady UE skupiająca ministrów finansów), został na nie oficjalnie zaproszony przez przewodniczącego Junckera, ale ze względu na sprzeciw kilku państw zdecydował się jednak nie pojechać. Pozbawił nas informacji o najważniejszych obecnie w Unii sprawach, zaakceptował też jakiś hybrydowy mechanizm decyzyjny.

To ważne spotkanie?

Tak. Tam naprawdę zapadają decyzje i są podawane prawdziwe informacje. Ale minister Rostowski tak  bardzo przejął się możliwym zgrzytem, że zrezygnował. Tego nie rozumiem. Zaakceptował kolejną, pozatraktatową degradację przewodnictwa.

Czytaj w tygodniku "Uważam Rze" oraz na uwazamrze.pl