M. to główny podejrzany w głośnej aferze, a łapówki w tej sprawie – co śledczy przyznali kilka dni temu na specjalnej konferencji – sięgały nawet kilku milionów złotych. Sprawa jest ważna też dlatego, że może odsłonić tło innych budzących wątpliwości rządowych zleceń.
Policjant i były dyrektor Centrum Projektów Informatycznych MSWiA Andrzej M. został zatrzymany 26 października i przewieziony do Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie. Usłyszał dwa zarzuty: przyjęcia 211 tys. zł łapówki od wiceprezesa firmy NetLine Group za korzystne rozstrzygnięcie przetargu oraz prania pieniędzy. Podczas przesłuchania się do tego nie przyznał. Dzień później prokuratura wystąpiła o areszt dla trzech osób: Andrzeja M., jego żony Ewy i Janusza J., wiceprezesa firmy informatycznej, który miał dać łapówkę.
Podczas posiedzenia sądu, który rozpatrywał wniosek o areszt, były dyrektor CPI nieoczekiwanie zmienił zdanie – dowiedziała się "Rz". – Przyznał się i winę przyjął na siebie. Twierdził, że żona i jego bliscy nie mają ze sprawą nic wspólnego – twierdzi nasz rozmówca. Jednak sąd uznał, że dowody są mocne, i zastosował wobec trojga podejrzanych trzymiesięczny areszt.
Ewa M. jest podejrzana o pranie pieniędzy pochodzących z łapówki. Podobnie teściowa i ojciec byłego dyrektora (oni są na wolności).
W jaki sposób usiłowali wyprać lewe pieniądze? Z informacji "Rz" wynika, że – według śledczych – Andrzej M. próbował je zalegalizować na kilka sposobów. Np. kupił na jednego z członków rodziny luksusowe, ponad 100-metrowe mieszkanie. Z kolei na nazwisko ojca miał kupić samochód Nissan Qashqai – dobrą wersję, wartą ok. 100 tys. zł.