Agnieszka Kublik zadaje pytanie o to, jak w filmie zostanie rozwiązany problem oskarżeń dotyczących relacji Wałęsy z SB. Najpierw reżyser wygłasza płomienną tyradę przeciw wszystkim, którzy kalają przeszłość byłego prezydenta oskarżeniami o to, że podpisał deklarację współpracy z Służbą Bezpieczeństwa. Po czym przyznaje, że w filmie będzie scena, w której młody elektryk po dramatycznych wydarzeniach z Grudnia 1970 roku podpisuje kwity. "Zresztą to jest przecież w jego książce"Droga nadziei". On tego nie ukrywa". - tłumaczy się mistrz.
Jestem wstrząśnięty. Przecież jakakolwiek sugestia, że Lech Wałęsa podpisał cokolwiek, jest podłym oczernianiem i opluwaniem. Tak uczono nas przez ostatnie lata. Jak to zrozumieć teraz? Jak to możliwe, że coś takiego mówi Wajda i to w "Gazecie Wyborczej"? Czyżby było tak, że o skazach na biografii założyciela "Solidarności" mówić wolno jednym a innym już nie? Czyżby dla Wajdy był immunitet, a dla Cenckiewicza i Gontarczyka nie? Czyżby "Rzeczpospolita" publikując fragmenty książki historyków dopuszczała się dzikiej lustracji, a "Gazeta Wyborcza" mogła pisać o tym w imię artystycznej swobody znanego reżysera i historycznej prawdy?
Ale nie dajmy się zwieść. To wciąż element tej samej tresury historycznej. Rzućmy okiem na kolejne pytanie Agnieszki Kublik. "Teraz IPN oficjalnie potwierdza, że w latach 80. SB fałszowała kwity na Wałęsę". Czyli co, jednak niczego nie podpisał? Ależ skąd, każdy, kto przeczyta, co ustalił Białostocki IPN będzie wiedział o co chodzi. Ale któż będzie się zagłębiał w szczegóły. A Instytut uznał jedynie, że fałszowano dokumenty mające dowieść, że Wałęsa współpracował z SB w drugiej połowie lat siedemdziesiątych. Twierdzenie, że IPN dziś podważył ustalenia Cenckiewicz i Gontarczyka, jest absurdalne. Co więcej, sam Wałęsa przyznał się niedawno u Moniki Olejnik, że nie tylko podpisał "kwity" ale też spotykał się z funkcjonariuszami SB. Ale kto by chciał wchodzić w szczegóły.
Ale najciekawsze wciąż pozostaje dla mnie jedno. Skoro Wałęsa coś podpisał a równocześnie nic nie podpisał, po co w latach 90. w tajnym archiwum kancelarii prezydenta Lecha Wałęsy ktoś wyrywał z teczki dostarczonej przez UOP kluczowe dokumenty? Obawiam się, że nigdy nie poznamy odpowiedzi na to pytanie.
"Szok na prawicy! Kot Kaczyńskiego to kotka. Ma na imię Fiona." - to doniesienie dzisiejszego Faktu. Jakoś nie jestem zszokowany. Znacznie bardziej poruszyła mnie informacja w Fakcie o "dramacie" Piotra Rubika, który nie zdążył przed świętami urządzić swej 370 metrowej willi i dlatego wraz z żoną pojedzie na barszcz z uszkami do rodziców. Horror!