Największy koncern wyrobów luksusowych na świecie zapewne nigdy by nie powstał, gdyby pewnego wieczoru w 1982 r. Bernard Arnault zamiast metrem nie zdecydował się wrócić taksówką do swojego mieszkania w Nowym Jorku. Z czym kojarzy ci się Francja? – zapytał 30-letni wówczas Francuz prowadzącego pojazd Murzyna. Oczekiwał, że padnie nazwa Notre Dame, ewentualnie Lazurowe Wybrzeże lub nazwisko Edith Piaf. Ale Amerykanin powiedział tylko jedno: Dior. Christian Dior.

Dla Arnault, dziś najbogatszego człowieka w Europie i właściciela dziesiątej co do wielkości fortuny na świecie, to było olśnienie. Do Nowego Jorku przyjechał kilka miesięcy wcześniej, uciekając z rodzimej Francji przed falą podwyżek podatków i nacjonalizacji przedsiębiorstw, jaka nastąpiła wraz z dojściem do władzy socjalisty Francois Mitterranda. W Ameryce zamierzał rozwijać odziedziczoną po ojcu niewielką firmę budowlaną Ferinel.

Arnault miał szczęście, okazja, by pójść za radą nieznajomego taksówkarza, trafiła się niedługo później. Choć wymagała wielkiej odwagi, wręcz pokerowej zagrywki.

Cały artykuł przeczytacie w najnowszym, sierpniowym numerze magazynu „Sukces” lub na www.sukcesmagazyn.pl