Na początku lata byłem w Trójmieście. Na tutejszych straganach, wśród setek tropikalnych muszli i ton plastikowego badziewia „made in China", na próżno by szukać pamiątek związanych z polską przeszłością tego miejsca. Jeszcze gorzej było, gdy zajrzałem do kilkunastu antykwariatów i sklepów filatelistyczno-numizmatycznych, znajdujących się przy staromiejskich ulicach Gdańska. Pierwszym napisem, jaki można tam zobaczyć, jest „Danzig". Niemiecka nazwa miasta pisana gotykiem i alfabetem łacińskim na tysiącu egzemplarzy dawnych banknotów, znaczków pocztowych i innych druków. Drugie wrażenie: Hitler. Na pocztówkach, w książkach, na znaczkach pojedynczych i w blokach, na plakietkach, w gazetach, broszurach...
A przy tym wszystkim niemal całkowity brak druków polskich czy nawet polskojęzycznych. Sprzedawcy i właściciele gdańskich antykwariatów na moje pytanie: czy mają państwo jakieś przedwojenne polskie rzeczy o Gdyni? - reagowali wzruszeniem ramion. Zupełnie, jakby nikt nigdy po polsku o Trójmieście nie pisał. Dopiero po kilkugodzinnych poszukiwaniach udało mi się wreszcie nabyć w jednym z antykwariatów kilka przedwojennych zestawów pocztówek o Gdyni i polskim wybrzeżu. Niektóre ilustracje zamieszczamy obok.
Dlaczego tak się stało? Czyżby przed wojną nie było chętnych na polskie książki? W żadnym razie! Zawiniła tu celowa polityka hitlerowskich Niemiec względem polskich zbiorów kulturalnych, którą prowadzono przez pięć lat okupacji.
„Zabrania się wszelakich zrzeszeń, korporacji i zjednoczeń świeckich i kościelnych, jak również należy zamknąć polskie restauracje, kawiarnie i kina, a nadto znieść wszelką polską prasę i wydawnictwa książek" – pisano w tzw. memoriale Erharda Wetzela i Günthera Hechta pt. „Traktowanie ludności byłych obszarów Polski z punktu widzenia polityki rasowej" ogłoszonym pod koniec listopada 1939 r. „Polskich dzienników nie będzie, jak również nie będą wydawane książki polskie i czasopisma" – proponowano.
Ponadto na ziemiach polskich włączonych do III Rzeszy prowadzono szeroką akcję niszczenia polskich księgozbiorów. „Z całą bezwzględnością zlikwidowano: Miejską Bibliotekę im. B. Prusa, biblioteki szkolne oraz stowarzyszeń społecznych" – wspominał po latach Antoni Piaskowski, mieszkaniec jednego z miast Warthelandu. „Zarekwirowane książki przeznaczono na makulaturę. Podobny los, w wypadku ich wykrycia, spotykał prywatne księgozbiory. W ten sposób przepadło wiele wartościowych dzieł gromadzonych przez lata. Ja w tych warunkach straciłem kilkanaście roczników »Tygodnika Ilustrowanego«".