„Nie dołączymy do nowego Powstania Warszawskiego wywołanego przez Kaczyńskiego, Palikota i Guziała" – napisał Lider SLD na Twitterze, gdy wybuchł spór o kampanię PiS na rzecz odwołania prezydent stolicy.

Trudno się oprzeć wrażeniu, że Sojusz tylko czekał na okazję, by ogłosić swój brak zaangażowania w referendum. Mazowiecka organizacja już dawno miała obwieścić decyzję w tej sprawie, ale ciągle ją odwleka. Ostatecznie zdecydowała, że ogłosi ją 6 października, a więc na tydzień przed referendum. I – co ważniejsze – w dniu, w którym Ruch Palikota będzie miał kongres nadzwyczajny, na którym m.in. zamierza zmienić nazwę. SLD najwyraźniej chce w jakiś sposób odciągnąć uwagę mediów od eventu tej partii. Tyle że decyzja w sprawie referendum już nie będzie żadnym konkurencyjnym wydarzeniem, bo Leszek Miller wpisem na Twitterze popsuł cały suspens, który i bez tego był słabiutki. Od miesięcy bowiem Sojusz w Warszawie i w Sejmie zachowuje się tak, jakby był jedną nogą w opozycji, a drugą w tajnym porozumieniu z PO.

Do prezydent Warszawy nie ma żadnych konkretnych zarzutów, choć jeszcze przed rokiem politycy tej partii Sebastian Wierzbicki, szef warszawskiej organizacji, i poseł Ryszard Kalisz, podsumowując półmetek drugiej kadencji Gronkiewicz-Waltz, nie zostawili na niej suchej nitki. Wypomnieli jej m.in. niezrealizowane obietnice – 3 linie metra, 7 linii SKM, 4 nowe mosty, rewitalizacja starej Pragi, Woli i Śródmieścia. Dziś w Sojuszu nie ma już Kalisza, za to partia gotowa jest głosować przeciwko odwołaniu Gronkiewicz-Waltz w zamian za obietnicę pani prezydent, że do końca kadencji nie podwyższy cen biletów, przywróci emerytom zniżki komunikacyjne, odstąpi od likwidowania szkół, przedszkola i szpitali.

Również w Sejmie SLD coraz częściej staje po stronie PO. Na ostatnim posiedzeniu posłowie Sojuszu (z wyjątkiem trzech osób) poparli przesłanie do dalszych prac prezydenckiego projektu m.in. ograniczającego samorządowe referendum odwoławcze, choć cała opozycja była za odrzuceniem tego dokumentu w pierwszym czytaniu. Ta strategia sprawia, że coraz częściej wiarygodność deklaracji polityków SLD staje pod znakiem zapytania. Bo czy można wierzyć Millerowi, że po wyborach będzie zabiegał o przywrócenie niższego wieku emerytalnego, skoro gotów jest do wspólnego sprawowania władzy z PO, która wiek emerytalny podwyższyła? Czy poważne jest stwierdzenie, że referendum warszawskie jest awanturą polityczną, skoro SLD brał udział w odwoływaniu prezydenta Łodzi i Częstochowy? Na dodatek Donald Tusk postanowił dodatkowo skompromitować cichego sojusznika i oświadczył, że dotarła do niego informacja, iż SLD liczy na współrządzenie w Warszawie w zamian za poparcie Gronkiewicz-Waltz. Premierowi nawet trudno się dziwić. W tej kadencji Sojusz do niczego nie jest mu potrzebny, a gdy zostanie skompromitowany, to nie zagrozi PO i po następnych wyborach.