Coś przestało mi pasować. W jaki sposób portal walczący z dezinformacją zakwalifikował tezę o symbolicznym znaczeniu pożaru jako fałszywą, ponieważ przyczyną pożaru było zwarcie? Przecież to dwa różne porządki.
No cóż, trudno, postanowiłem kliknąć link do tekstu źródłowego. Był nim materiał na polskim Sputniku, w którym... wyśmiewano polskich konserwatystów, którzy doszukują się znaków w pożarze paryskiej katedry. W podtytule tekstu Sputnika czytamy: „Polskie media ogarnęła fala komentarzy publicystów, wyjaśniających zagadkę wybuchu pożaru w paryskiej katedrze. Tym razem Polacy nie poprzestali na teoriach stricte politycznych, ale sięgnęli po metafizykę i boskie moce. Okazuje się, że mamy w narodzie nie tylko specjalistów od architektury i pożarnictwa, ale również od sił nieczystych i mocy przepowiedni.”
Następnie przytoczone są wpisy na Twitterze Tomasza Terlikowskiego, Magdaleny Ogórek, Krystyny Pawłowicz i Rafała Ziemkiewicza, którzy pisali o symbolicznym znaczeniu tego pożaru. Tekst zaś kończy się słowami: „To, co spotkało mieszkańców Paryża jest niewątpliwie niepowetowaną stratą wielowiekowego kulturowego dziedzictwa. Na szczęście komunikaty służby pożarniczej brzmią pocieszająco: wnętrze katedry aż tak bardzo nie ucierpiało. To trudne dni dla mieszkańców Paryża. Okażmy im wsparcie, a jeśli możemy - dorzućmy cegiełkę do odbudowy zabytku. To nie musi być „czas zmierzchu”, może być to „czas wielkiej solidarności””.
Jeśli ktoś uznał Sputnika tekst krytykujący polską prawicę za przykład budowania narracji o tym, że pożar katedry Notre Dame jest ilustracją zmierzchu Europy, to znaczy, że albo go w ogóle nie przeczytał, albo nie zna języka polskiego. Gorzej, że – jak można wywnioskować z raportu – ten przykład posłużył za dowód, że Rosyjska dezinformacja instrumentalizuje pożar Notre Dame do stwierdzenia, że Unia jest w kryzysie. A na tej podstawie Leszek Balcerowicz skrytykował Polską prawicę, że powiela rosyjską propagandę. I tak koło się zamyka. A poszukiwacze rosyjskiej dezinformacji sami – miejmy nadzieję nieświadomie – wzięli udział w szerzeniu dezinformacji. I tak słuszny skądinąd postulat walki z rosyjskimi fake-newsami zjadł własny ogon.
Gdyby chodziło o raport jakiegoś think-tanku można by wzruszyć ramionami. Problem w tym, że mamy do czynienia z oficjalnym dokumentem. I tu już żarty się kończą. Bo rosyjska propaganda jest poważnym zagrożeniem, a walka z fake-newsami jest konieczna dla przetrwania demokracji. Nie można tego jednak robić w taki sposób.