W listopadzie 2003 r. w Kielcach doszło do tragedii – z wiaduktu przy ulicy 1 maja została zrzucona 29-letnia kobieta. Świadkami zbrodni były dwie osoby, które po czasie rozpoznały zabójcę w osobie Łukasza Bałchanowskiego, który wraz z kolegą przybiegł na miejsce wypadku. Mimo że świadkowie nie wskazali na początku na stojącego obok Bałchanowskiego, sąd uznał zeznania za wiarygodne.
– Mój syn miał badaną czapkę, żadne włókna. Na kurtce nic nie było. Żadnych odcisków palców. Został skazany na podstawie zeznań tej dziewczyny, która na początku policji powiedziała, że to nie ten chłopak, bo oni dopiero doszli – mówi matka Bałchanowskiego.
– Od początku nie zeznawali, że to nie my, bo my przyszliśmy zaraz za nimi, a twarzy mężczyzny nie widzieli, bo było za ciemno. Później po wielokrotnych zmianach zeznań zostałem zatrzymany, a następnie aresztowany – mówi Bałchanowski.
Według zeznań Bałchanowskiego i jego kolegi Sebastiana J. w dniu zbrodni o godz. 23 przebywali w barze na dworcu, w którym zamówili dwa kebaby. W tym samym czasie kobieta została zaatakowana na wiadukcie. Według zeznań sprawca szarpał się z ofiarą, a następnie podniósł ją i przerzucił przez barierki.
W listopadzie 2003 r. Bałchanowski został oskarżony o działanie z bezpośrednim zamiarem zabójstwa kobiety i zrzucenie jej z wiaduktu.