Na początek września konwencje samorządowe zaplanowały już SLD i PSL. Bo wybory to walka nie tylko o mandaty, ale też czasami o być albo nie być w polityce.
Władza w samorządach daje oparcie lokalnym strukturom partii, a to pozwala przetrwać formacji czas w opozycji. Poza tym w wyborach samorządowych do zrealizowania są też inne cele. Wszystkie partie traktują jesienne wybory jak poligon doświadczalny przed wyborami do Sejmu w 2015 r.
PO i PiS będą walczyły o prymat na scenie politycznej. W sondażach należy on do PiS, ale przewaga tej partii nad PO ostatnio zmalała. Od 2007 r. partii Jarosława Kaczyńskiego nie udało się wygrać żadnych wyborów. Ewentualna wygrana byłaby więc dla PiS przełomowa i wlałaby wiarę w serca działaczy, że partia po latach w opozycji powróci do władzy.
Dla PO zmaganie samorządowe też ma charakter symboliczny, ale i praktyczny. Jeżeli partia po raz kolejny uzyska choćby minimalną przewagę nad PiS, to będzie się mogła chwalić, że ciągle jest zdolna do wygrywania z tą partią. A ma to niebagatelne znaczenie, bo nawet przy wygranej Platformy prawdopodobieństwo utrzymania obecnego stanu posiadania w samorządach jest niewielkie. Nominalna wygrana z PiS pozwoliłaby co najwyżej ograniczyć straty i utrzymać w ryzach partię, nawet gdyby część działaczy straciła posady, bo jednak byłaby nadzieja na utrzymanie rządów w kraju.
Kazimierz Kik z Uniwersytetu w Kielcach uważa, że PO może stracić władzę nawet w połowie sejmików wojewódzkich, a to oznaczałoby rozkład partii i przegraną w wyborach parlamentarnych. – Zupełnie inaczej jest z PiS, które ma ten komfort, że nie ma teraz nic do stracenia – zaznacza Kik.