Fiaskiem zakończyła się kolejna tura rozmów między kierownictwem Ministerstwa Zdrowia a lekarzami rodzinnymi z Porozumienia Zielonogórskiego. Wieczorem w poniedziałek, minister zdrowia Bartosz Arłukowicz przyznał, że od 1 stycznia zamkniętych może być 40 proc. gabinetów podstawowej opieki zdrowotnej (POZ). I wyjaśnił, że nie da lekarzom dodatkowego miliarda złotych. Protestującym zarzucił szantaż i granie bezpieczeństwem pacjentów.
A to właśnie na medykach z POZ – lekarzach rodzinnych, internistach i pediatrach – opiera się misterna konstrukcja pakietu kolejkowego, który od stycznia ma zlikwidować kolejki w leczeniu nowotworów. To bowiem lekarz pierwszego kontaktu wychwytywać ma chorobę we wczesnym stadium i zakładając pacjentowi zieloną kartę diagnostyki i leczenia onkologicznego, otwierać mu drogę do badań i wizyt poza kolejką.
– Problem w tym, że resort chciał przeprowadzić te zmiany naszym kosztem. Dokładając nam obowiązków, m.in. w postaci zlecania nowych, drogich badań, i nie precyzując, kto miałby za nie zapłacić w przypadku niepotwierdzenia się diagnozy, naraża nas na potencjalne bankructwo – wyjaśnia dr Michał Sutkowski z Kolegium Lekarzy Rodzinnych w Polsce, uczestnik negocjacji.
Ministerstwo przekonuje, że jego propozycje są wyjątkowo korzystne dla medyków. Podstawowa tzw. stawka kapitacyjna, jaką lekarz POZ otrzymuje za każdego zapisanego do niego pacjenta wzrosnąć ma o 40 zł – z obecnych 96 d0 co najmniej 136 zł.
Lekarze argumentują jednak, że w tych dodatkowych 40 zł na rok zmieścić mają się badania warte kilkaset, a nawet kilka tysięcy zł. W przychodniach, które mają zacząć protest, nie podpisując nowych umów z NFZ, pracuje 32 proc. lekarzy POZ. Resort i medycy, zwani w ministerstwie „zielonogórcami", prowadzą rozmowy od połowy października.