Bo postawa „tak, tak, nie, nie" w przypadku katolików zakłada uznanie aktu homoseksualnego za grzech ciężki, choć, zaznaczmy jasno, nie oznacza to potępienia grzesznika i jego dyskryminacji z powodu orientacji płciowej.
Tak czy owak, w myśl wspieranej obecnie przez rząd zmiany w kodeksie karnym każdy człowiek traktujący serio nauki Kościoła mógłby zostać skazany, i to nawet na karę więzienia. Czyli, sądząc po deklaracjach dotyczących wyznania, sprawa dotyczy większości Polaków.
Na razie to tylko science fiction, ale może się stać rzeczywistością w nieodległej przyszłości. Jeszcze trzy lata temu propozycje organizacji walczących o tak zwane prawa homoseksualistów zostały przez rząd obecnej koalicji ocenione negatywnie. Ministrem sprawiedliwości był Jarosław Gowin. Dziś to stanowisko zajmuje Cezary Grabarczyk, któremu jak widać dalej do katolików, a bliżej do Palikota. Kierowany przez niego resort uznał, że należy wziąć pod uwagę rozszerzenie definicji tzw. mowy nienawiści o wypowiedzi znieważające z powodu tożsamości płciowej i orientacji seksualnej. Do tej pory karane było znieważanie z powodu przynależności narodowej, wyznaniowej i rasowej.
Można się tylko domyślać, dlaczego rząd dziś wspiera postulaty Twojego Ruchu i SLD (projekty ustaw tych ugrupowań w tej sprawie od dawna leżą w Sejmie). W związku z tegorocznym festiwalem wyborczym kolejna wojna światopoglądowa, po in vitro i konwencji antyprzemocowej, jest dla partii rządzącej bardzo wygodna.
Ale prawo jest trwalsze niż kolejne rządy i nie powinno służyć partykularnym interesom. Nie chciałbym dożyć czasów, kiedy zachowania na granicy dobrego smaku w rodzaju transparentów „zakaz pedałowania" czy żarty z Anny Grodzkiej będą przyczyną skazywania na więzienie.