Pozostali kandydaci będą dziś debatować ze sobą, Komorowski debatował z trzema dziennikarzami: „Rzeczpospolitej", Polsatu i Polskiego Radia. Na samym początku uzasadnił, dlaczego wolał taką formułę. – Trzech na jednego to lepiej niż dziesięć na jednego – powiedział. Jego zdaniem w debacie z innymi kandydatami byłby jedynym celem ataków, których nie miałby możliwości odpierać.

W rozmowie z dziennikarzami na ataki mógł odpowiadać, bo czasu miał aż nadto. Błędy rządzących łatwo zrzucał na PiS, sugerując przykładowo, że za rządów tej ekipy była największa fala emigracji. Sobie przypisywał sukcesy, np. wydłużenie urlopów macierzyńskich. O tym, że projekt ustawy w tej sprawie przygotowała ekipa Kaczyńskiego, a nie udało się jej uchwalić wskutek skrócenia kadencji Sejmu, już nie wspomniał.

Podobnych chwytów retorycznych było więcej, ale wszystkie już znamy. Bo podobną strategię chwalenia się sukcesami prezydent stosuje od dłuższego czasu. Przed trzema tygodniami zaprezentował przykładowo „25 konkretów prezydentury". Nie powiedział wówczas, że większość to osiągnięcia rządu, zresztą często w fazie realizacji.

Zabrakło mocnego akcentu, a była ku temu okazja, gdy prezydent był pytany o możliwości reformy konstytucji. Taka debata toczy się ostatnio w „Rzeczpospolitej". Zamiast złożyć jakąś silną deklarację, Komorowski zaśmiał się: „może monarchia, a może nawet dziedziczna?".

Szkoda, że prezydent zmarnował szansę, by ta nietypowa debata wybrzmiała. Obawiam się, że inni kandydaci mogą lepiej zadbać o to, by dziś ich głosy przebiły się przez medialny szum.