– Referendum nie jest wiążące – ogłosił szef Państwowej Komisji Wyborczej Wojciech Hermeliński, podając frekwencję i wyniki niedzielnego głosowania.
Jak poinformował, w referendum w sprawie jednomandatowych okręgów wyborczych, finansowania partii i prawa podatkowego wzięło udział 2 mln 384 tys. osób, co stanowi 7,8 proc. ogółu uprawnionych.
Po 1989 r. w Polacy mogli wziąć udział w pięciu referendach i frekwencja tylko raz przekroczyła 50 proc. W 2003 r. w sprawie wejścia do Unii Europejskiej wypowiedziało się ponad 17,5 mln obywateli (58,9 proc. uprawnionych).
Niechlubny rekord
Miałka kampania przedreferendalna nie zapowiadała, by tym razem udało się wypełnić wymóg udziału w głosowaniu ponad połowy uprawnionych, ale ogłoszona przez PKW frekwencja nie tylko znacząco odbiega od danych historycznych, ale również od deklaracji w sondażach (według nich miała przekroczyć 30 proc.).
– Ustanowiliśmy niechlubny rekord – skomentował podczas ogłaszania wyników wiceszef PKW Wiesław Kozielewicz. – Okazało się, że to były najdroższe wybory w historii Polski. Każdy wyborca, który przyszedł i głosował, kosztował państwo polskie ponad 30 zł. Koszt referendum wyniósł 84 mln zł, a było ponad 2 mln głosujących – stwierdził, nazywając referendum jednym „z najdroższych sondaży przeprowadzonych w Europie".
PO: wina Kukiza
Zarzuty sędziów wyborczych można uznać za podsumowanie głosów, które przez cały poniedziałek dominowały w debacie publicznej. Mieli tego świadomość politycy PO, którzy w porannych programach publicystycznych nawet nie próbowali bronić decyzji byłego prezydenta Bronisława Komorowskiego i senatorów Platformy o zorganizowaniu referendum. Zarówno rzecznik rządu Cezary Tomczyk, jak i rzeczniczka kampanii wyborczej PO Joanna Mucha przekonywali, że Komorowski zrobił ukłon w stronę Pawła Kukiza i że to jego postulaty nie zdobyły akceptacji.