Jastrząb prezesa Kaczyńskiego

Nowy prezes NBP Adam Glapiński wkrótce może stanąć przed alternatywą: lojalność wobec złotego albo szefa partii

Aktualizacja: 11.05.2016 21:32 Publikacja: 10.05.2016 18:46

Jastrząb prezesa Kaczyńskiego

Foto: PAP, Rafał Guz

Gdy Andrzej Duda został prezydentem, stało się jasne, że nowy szef NBP będzie pochodził z kręgu PiS, bo to właśnie prezydent przedstawia Sejmowi kandydata na fotel prezesa banku centralnego. Gdy w dodatku okazało się, że PiS wygrał wybory parlamentarne, to najmniejsze wątpliwości zniknęły już całkowicie.

Odchodzący prezes NBP Marek Belka zdawał sobie z tego sprawę, dlatego poszedł na pragmatyczny układ z PiS. Na jego wniosek na początku marca Adam Glapiński wszedł do zarządu NBP, by wdrażać się w obowiązki. W zamian za to nowa władza poparła Belkę w staraniach o prezesurę Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju.

Po prawdzie to PiS nie miał wielkiego wyboru. Ekonomistów przygotowanych do pokierowania NBP jest w środowisku partyjnym jak na lekarstwo. W dodatku Adama Glapińskiego z Jarosławem Kaczyńskim łączą długotrwałe więzi polityczne.

Początki u liberałów

Są niemal równolatkami – Kaczyński to rocznik 1949, a Glapiński – 1950. Zaczęli blisko współpracować na początku lat 90., gdy Kaczyński stworzył swą pierwszą partię – Porozumienie Centrum. Glapiński był wiceprezesem PC odpowiedzialnym za gospodarkę i zawsze gdy partia współtworzyła rząd, obejmował w nim teki ekonomiczne. Paradoksalnie zaczął od posady ministra budownictwa w rządzie Jana Krzysztofa Bieleckiego, tworzonego przez środowisko dzisiejszej Platformy Obywatelskiej. Tyle że czasy były inne – w 1991 r. gdańscy liberałowie współpracowali z PC, a łączyło ich poparcie dla prezydenta Lecha Wałęsy. Glapiński miał nawet legitymację nr 16 Kongresu Liberalno-Demokratycznego, ówczesnej partii Bieleckiego, Janusza Lewandowskiego i Donalda Tuska.

Sytuacja radykalnie się zmieniła, gdy Wałęsa skonfliktował się z braćmi Kaczyńskimi. Po pierwszych wolnych wyborach do Sejmu w 1991 r. co prawda wyznaczył kandydata PC Jana Olszewskiego na premiera, ale potem systematycznie z rządem walczył.

Glapiński u Olszewskiego był ministrem współpracy gospodarczej z zagranicą. Zajął się regulowaniem rynku paliw, alkoholu, tytoniu i broni, gdzie widział największe przekręty. Zaczął też atakować dawnych kolegów. – Przesłaniem KLD w 1990 r. była przebudowa systemu bankowego i finansowego, a więc jasno mówiąc, ukrócenie władzy byłych komunistów. Po to Bielecki miał być premierem – i nic! – mówił w 1992 r.

W czerwcu 1992 r., po tym gdy ówczesny szef MON Antoni Macierewicz ujawnił listę agentów SB wśród najważniejszych ludzi w państwie, umieszczony w tym gronie Wałęsa doprowadził do upadku rządu Olszewskiego. W powstałej wkrótce potem rozliczeniowej książce „Lewy czerwcowy" Glapiński mówił tak: „Zabrakło czasu i dynamizmu. Należało każdy dzień traktować jako potencjalnie ostatni, z niczym nie zwlekać. Mecenas Olszewski nie doceniał przeciwnika, jego sprytu i inteligencji, intrygi i bezwzględności".

Litania zarzutów

Na lata zniknął z polityki i z kurczącego się systematycznie kręgu wpływów Jarosława Kaczyńskiego. Bliżej mu było do Olszewskiego – w 1997 r. został senatorem z list jego partii. Ale i jego zostawił. Wstąpił do Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, jednego z filarów rządzącej wówczas Akcji Wyborczej Solidarność. Ale kariery w AWS nie zrobił – jak większość dawnych ludzi Kaczyńskiego.

Gdy do władzy doszło SLD pod wodzą Leszka Millera, skupił się na nauce. Na macierzystej uczelni, w warszawskiej Szkole Głównej Handlowej, w 2004 r. zrobił habilitację. Wydawało się, że jego kariera – jak całego środowiska PC – dobiegła końca. Tym bardziej że regularnie wracały sprawy z przeszłości, które stawiały Glapińskiego w złym świetle. Zeznawał podczas obrad komisji śledczej ds. nieprawidłowości w Orlenie, tłumacząc się z zarzutów, że wprowadzone przez niego jako ministra w 1992 r. koncesje na handel paliwami uderzyły w państwowe firmy i otworzyły drogę do pojawienia się na rynku szemranych spółek ze Wschodu. W tym czasie zarzucano mu także kontakty z szemranym lobbystą Markiem Dochnalem, którego – jak twierdził – znał jedynie kurtuazyjnie.

Takie zarzuty dołączyły do litanii wypominanych mu historii z początku lat 90. A to że jako minister budownictwa przeprowadził ustawę, która pozwoliła się uwłaszczyć na kilku nieruchomościach fundacjom i firmom związanym z PC, a dziś – z PiS. A to że jako minister pomagał spółce Telegraf, która na początku lat 90. miała tworzyć medialne imperium PC. Zarzucano mu nawet, że w tym czasie do zarządu NBP lansował Grzegorza Żemka, późniejszego bohatera afery FOZZ.

Powrót

Glapiński zawsze przekonywał, że takie zarzuty to zemsta ludzi służb, którym nadepnął na odcisk. – W czasach gdy byłem ministrem, obecność służb specjalnych w naszej gospodarce była przepotężna. Tam, gdzie były surowce energetyczne, paliwa i ropa, tam były służby. Tymi dziedzinami wszędzie na świecie służby się interesują. Ale ich przedstawiciele nie muszą być dyrektorami, prezesami i prezesami rad nadzorczych – mówił przed komisją śledczą.

Gdy PiS niespodziewanie wygrał wybory w 2005 r., Glapiński wrócił, choć nie od razu. Partia miała krótką ławkę i trudnych koalicjantów z LPR i Samoobrony z dużymi apetytami na stołki. W tej sytuacji Jarosław Kaczyński odłożył dawne żale na bok i skierował Glapińskiego do strategicznego sektora – spółek Skarbu Państwa.

W 2007 r. Glapiński objął fotel prezesa Polkomtelu, spółki zarządzającej siecią Plus GSM, w tamtym czasie tworzonej przez państwowych gigantów, takich jak PKN Orlen, Węglokoks i PSE. Wcześniej wszedł do rad nadzorczych KGHM i tanich linii Centralwings. Starał się o prezesurę LOT, ale bez powodzenia.

Zgodnie z partyjną logiką po wygranych przez PO wyborach w 2007 r. stracił te stanowiska. Szybko jednak wrócił – w 2009 r. został doradcą prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który tuż przed Smoleńskiem wyznaczył go na jednego ze swych reprezentantów w Radzie Polityki Pieniężnej.

Obserwatorzy działań NBP uważają Glapińskiego za jastrzębia, zwolennika twardej polityki pieniężnej, bliskiej Leszkowi Balcerowiczowi. To powoduje, że jego nominacja przyjmowana jest przychylnie zarówno w światku politycznym, jak i przez rynkowych graczy. Ale ocena Glapińskiego przez pryzmat jego pracy w RPP jest trochę jak wróżenie z fusów. Bo współdecydowanie o stopach procentowych to tylko drobny element władzy nad finansami państwa, którą dziś Glapiński dostaje od swego środowiska politycznego.

Uważanie Glapińskiego za liberała w balcerowiczowskim rozumieniu jest jednak błędem. Już na początku lat 90. Glapiński mówił Kaczyńskim i o gospodarce, i o prywatyzacji, i o samym Balcerowiczu, swym dawnym koledze z rządu. – Jedyną szansą wygodnego życia w nowej Polsce dla ludzi związanych z aparatem SB i MSW zaangażowanych w stosowanie przemocy było zajęcie kluczowej pozycji ekonomicznej. W końcu lat 80. ludzie ci przechodzą do jawnego działania ekonomicznego. Robiły to niemal wszystkie rodziny powiązane z wysokim szczeblem aparatu PZPR – przekonywał.

Chora transformacja

Nadzieją komunistów miał być wedle jego wersji właśnie Leszek Balcerowicz jako członek PZPR i doradca „Solidarności" jednocześnie.

Potem, na przestrzeni lat, powtarzał to wielokrotnie. W swym manifeście, książce „Ekonomia niepodległości" wydanej w 2000 r., gdy sądził, że będzie politycznym emerytem, napisał tak: „Podtrzymywanie struktur okrągłostołowego postkomunizmu w gospodarce w latach 90. było aktem haniebnej zdrady ze strony nowych polskich elit, które nie są do dzisiaj w stanie w pełni wiarygodnie reprezentować polskich interesów narodowych (...) Poczęty na Łubiance i zapoczątkowany w Polsce przez Kiszczaka, Jaruzelskiego, Rakowskiego manewr Okrągłego Stołu, koncept pokomunistycznego ustroju gospodarczego zabezpiecza na trwale własność i władzę ekonomiczną nomenklatury (...). Z tego właśnie wynikły podstawowe deformacje polskiego kapitalizmu: kulawa prywatyzacja, brak uczciwej reprywatyzacji, często mafijna bankowość, proimportowość (kurs złotego, stopy procentowe, polityka celna, polityka podatkowa), niedorozwój infrastruktury mieszkaniowej i edukacyjnej, antywiejskość itd.".

Wyciągnął z tego jeden wniosek i zapisał go wielkimi literami: „POLSKA TRANSFORMACJA JEST POWAŻNIE CHORA".

Kaczyński twierdzi tak do dziś. W niedawnym wywiadzie dla „Rzeczpospolitej" oświadczył: „Na szczytach polskiej hierarchii zamożności są ludzie, którzy zdaje się w 80 proc. byli współpracownikami SB".

Czy Glapiński także jest wierny swym poglądom – i poglądom Kaczyńskiego? Przekonamy się wkrótce.

Gdy Andrzej Duda został prezydentem, stało się jasne, że nowy szef NBP będzie pochodził z kręgu PiS, bo to właśnie prezydent przedstawia Sejmowi kandydata na fotel prezesa banku centralnego. Gdy w dodatku okazało się, że PiS wygrał wybory parlamentarne, to najmniejsze wątpliwości zniknęły już całkowicie.

Odchodzący prezes NBP Marek Belka zdawał sobie z tego sprawę, dlatego poszedł na pragmatyczny układ z PiS. Na jego wniosek na początku marca Adam Glapiński wszedł do zarządu NBP, by wdrażać się w obowiązki. W zamian za to nowa władza poparła Belkę w staraniach o prezesurę Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Kraj
Ćwiek-Świdecka: Nauczyciele pytają MEN, po co ta cała hucpa z prekonsultacjami?
Kraj
Sadurska straciła kolejną pracę. Przez dwie dekady była na urlopie
Kraj
Mariusz Kamiński przed komisją ds. afery wizowej. Ujawnia szczegóły operacji CBA
Kraj
Śląskie samorządy poważnie wzięły się do walki ze smogiem
Kraj
Afera GetBack. Co wiemy po sześciu latach śledztwa?