Komisję śledczą ds. afery Amber Gold powołano w lipcu. Minęła połowa października i znana jest dotąd tylko lista świadków, których posłowie przesłuchają do końca roku.
Ustalono ją w środę, podczas utajnionego posiedzenia. W dodatku już w czwartek stało się jasne, że pierwszy ze świadków – pani prokurator z Gdańska – w terminie się nie stawi, bo od kilku miesięcy jest chora. Zanim więc lista zaczęła na dobre obowiązywać, trzeba ją było zmieniać.
Doszło do tego zamieszanie z liczbą świadków: w środę ogłoszono, że będzie ich do końca roku 17. W czwartek się okazało, że jednak 22. Przewodnicząca komisji Małgorzata Wassermann z PiS w nocy wysyłała poprawioną listę. – Zrobiłam to najszybciej, jak to było możliwe – deklaruje.
Sposób prowadzenia obrad przez przewodniczącą i twardy kurs wobec przyszłych świadków ma obserwatorów utwierdzić w przekonaniu, że żartów nie będzie. – To nie jest tak, że komisja zapomni o danym świadku dlatego, że jest on chory – zapowiedziała Wassermann w czwartek.
To nie są czasy komisji śledczych Tomasza Nałęcza, Beaty Kempy albo Mirosława Sekuły, kiedy media relacjonowały słowne utarczki i bon moty. Tu pracuje się jak w sali sądowej albo lepiej. A kto podejmuje decyzje? – Karty rozdaje wiceszef komisji Marek Suski (PiS) – twierdzi jedyny przedstawiciel PO Krzysztof Brejza. – Na przykład, kiedy zabierałem głos, klarował coś na ucho przewodniczącej, wyraźnie ją do czegoś przekonując.