Tak uważa Edwin Eugene Aldrin, drugi amerykański astronauta, który postawił stopę na Księżycu. Znany jest również z tego, że zmienił swoje imię i teraz występuje jako Buzz Aldrin.
- Ludzie, którzy zostaną wysłani w pierwszej załogowej marsjańskiej misji, muszą sobie w pełni zdawać sprawą, że prawdopodobieństwo ich powrotu na rodzimą planetą będzie bliskie zeru. Zadecyduje o tym technika. Nikt oficjalnie o tym nie mówi, ale prawda jest właśnie taka — uważa Buzz Aldrin.
Jego zdaniem, podróż na Marsa, przebywanie na nim przez jakiś czas, a potem powrót na Ziemię, jest po prostu niewykonalne, nie w tym stuleciu, nie w perspektywie 30 lat jakie pozostały do pierwszej marsjańskiej ekspedycji załogowej. Musiałyby się wydarzyć jakieś nadzwyczajne rzeczy, musiałby nastąpić skok technologiczny zupełnie niewyobrażalny. Pierwszym marsonautom zabraknie życia na wytworzenie na Marsie paliwa potrzebnego do powrotu. A zabrać go z Ziemi na razie nie można — współczesna technika na to nie pozwala.
Zdaniem Aldrina, realnie oceniając współczesne możliwości, szanse powodzenia marsjańskiej załogowej wyprawy są o wiele bliższe 50 proc. niż 100 proc. Ludzie, którzy opuszczą Ziemię i skierują się na Marsa, będą przez cały czas podróży narażeni na podwyższone promieniowanie kosmiczne — co w istotny sposób skróci ich życie. W czasie pobytu na Marsie — w dalszym ciągu będą narażeni na szczególnie intensywne promieniowanie, nie będą przecież siedzieli w ołowianej kapsule lecz będą penetrowali powierzchnię planety, budowali różne urządzenia, itp. — co też nie przedłuży ich dni.
A czas będzie naglił. Powrót na Ziemię wymagać będzie wytworzenia na miejscu paliwa zapewniającego dotarcie do pojazdu międzyplanetarnego, krążącego po marsjańskiej orbicie, który umożliwi dotarcie do Ziemi. Paliwa takiego nie da się zabrać z Ziemi. Żeby je uzyskać na Marsie, trzeba na tę planetę dostarczyć elementy instalacji (fabryki) do wytwarzania paliwa, zmontować tam tę instalację i mieć czas na jej uruchomienie.