Piotr Jendroszczyk z Tallina
Choć Rosja wzmocniła oddziały wojskowe na granicach Finlandii, Łotwy i Estonii, konflikt zbrojny na szerszą skalę jest raczej niemożliwy.
– Nikt w regionie nie liczy się z jakimiś zdecydowanymi działaniami poszczególnych państw ani też NATO – mówi Pauli Järvenpää, były ambasador Finlandii w Afganistanie, dziś ekspert Centrum. Kaarel Kaas dodaje, że to, co robi Rosja, jest przeniesione z okresu zimnej wojny i jest sygnałem pod adresem Łotwy i Estonii, gdzie odsetek ludności rosyjskojęzycznej jest szczególnie wysoki.
Według ekspertów można sobie wyobrazić prowokację Rosjan, na przykład manifestację w obronie rzekomo zagrożonych praw mniejszości, która przerodzi się w konfrontację z policją. Moskwa mogłaby wtedy użyć tych samych argumentów jak na Ukrainie. Obecnie wydaje się to mało prawdopodobne, ale nie można z całą pewnością wykluczyć rozszerzenia się konfliktu na kraje bałtyckie.
– Na Krymie z wojskowego punktu widzenia sprawa jest już załatwiona – uważa Kaarel Kaas. – Półwysep jest we władaniu Rosji i zapewne tak pozostanie. Nie wiadomo jedynie, czy Kreml zdecyduje się na okupację, czy też dokona formalnej aneksji. Wskazuje na to rosyjskie ultimatum. Jedno jest pewne – kryzys ukraiński jest już częściowo rozwiązany na warunkach Moskwy.