Nie ma pewności, czy Mohammed Deif nie żyje – oświadczył premier Beniamin Netanjahu, komentując sobotni rajd izraelskiego lotnictwa na niewielki budynek w Al-Mawasi na zachód od Chan Junis, niedaleko wybrzeży Morza Śródziemnego. Jest to obszar, w którym schroniło się wiele tysięcy palestyńskich uchodźców, wierząc w zapewnienia izraelskiej armii, że jest to teren bezpieczny.
Dom, w którym miał znajdować się Mohammed Deif, dowódca zbrojnego ramienia Hamasu i drugi w hierarchii po Jahji Sinwarze przywódca tej organizacji w Strefie Gazy, należał do rodziny Rafy Salameha, jednego z zaufanych dowódców Deifa. Posesja była od miesięcy pod obserwacją izraelskiego wywiadu, który ustalił, że w sobotę spodziewany był tam Mohammed Deif.
Hamas zaprzecza, jakoby jedną z ofiar miał być Mahammed Deif.
Odpowiednia informacja dotarła natychmiast do premiera Netanjahu, który zatwierdził plan ataku. Użyto do tego celu co najmniej pięć amerykańskich bomb lotniczych naprowadzanych satelitarnie. Dom Salameha zamienił się w gruzowisko, jak i cały okoliczny teren. W kolejnym ataku izraelskie rakiety eksplodowały na pobliskiej ulicy.
Służby medyczne Hamasu mówią o 141 zabitych i setkach rannych. Hamas zaprzecza, jakoby jedną z ofiar miał być Mahammed Deif. Nie ma jedynie wątpliwości, że zginął Rafa Salameh. Był dowódcą południowego batalionu Hamasu, lecz to nie on był głównym celem ataku.