Kuliczenko pokazał dziennikarzowi CNN grób, w którym został pochowany żywcem trzy i pół tygodnia po rozpoczęciu wojny na Ukrainie. Wcześniej Rosjanie strzelali do niego i jego dwóch braci i byli przekonani, że wszyscy nie żyją. Tragedia miała miejsce na terenach, które były wówczas okupowane przez Rosjan.
- To tak jakbym został wskrzeszony - mówi 33-latek.
Kuliczenko i jego rodzina mieszkali we wsi Dowżyk, w obwodzie czernihowskim. 18 marca, gdy w rejonie wsi doszło do zbombardowania rosyjskiej kolumny, rosyjscy żołnierze mieli zacząć szukać winnych ujawnienia pozycji rosyjskich wojsk wśród okolicznych mieszkańców. Rosjanie wtargnęli m.in. do domu, w którym mieszkał Mykoła wraz z dwoma braćmi - Jewhenem i Dmytro oraz siostrą Iryną - tej ostatniej w tamtym momencie nie było w domu.
Rosyjscy żołnierze kazali braciom klęknąć na podwórku przed domem, a sami przeszukali dom w poszukiwaniu czegoś, co łączyłoby trzech mężczyzn z atakiem na konwój - relacjonuje Mykoła. Według niego rosyjscy żołnierze znaleźli wojskowe medale ich dziadka i plecak wojskowy należący do 30-letniego Jewhena, który w przeszłości służył w wojskach powietrzno-desantowych. To przekonało Rosjan, że bracia mają coś do ukrycia.
Czytaj więcej
W nocy z poniedziałku na wtorek celem ataku rakietowego Rosji ponownie była baza wojskowa w Jaworowie, znajdująca się ok. 20 km od granicy z Polską - wynika z informacji przekazanych przez Maksyma Kozickiego, gubernatora obwodu lwowskiego.