– Nie chcemy wyjść z porozumienia. To nie jest koniec JCPOA (porozumienia atomowego z 2015 roku), lecz działanie w jego ramach – w ten sposób uzasadnił w środę prezydent Hasan Rouhani wypowiedzenie przez Iran niektórych postanowień porozumienia. W chwili, gdy to mówił, w drodze do Zatoki Perskiej znajdowała się od niedzieli amerykańska armada z lotniskowcem „Abraham Lincoln" na czele. Ponadto w bazach amerykańskich w rejonie pojawiły się dodatkowe bombowce B52. Równocześnie w niespotykanym pośpiechu do Bagdadu przybył we wtorek amerykański sekretarz stanu Mike Pompeo, odwołując nagle swą pierwszą wizytę w Niemczech.
Pośpiech był konieczny, gdyż – jak sam powiedział – chodziło o bezpieczeństwo amerykańskiego personelu wojskowego w Iraku. Przebywa tam wciąż 5 tys. żołnierzy, którzy mogli stać się celem inspirowanych przez Iran ataków terrorystycznych.
Powstrzymać Teheran
Tym bardziej że władze w Teheranie zapowiedziały ataki na amerykańskich żołnierzy, odpowiadając w ten sposób na uznanie przez Waszyngton w kwietniu elitarnego korpusu Strażników Rewolucji za organizację terrorystyczną. Przy pomocy żołnierzy tej formacji Iran prowadzi bezpośrednie działania wojenne w Syrii po stronie prezydenta Asada, a w Iraku wspierał rządowe siły w walce przeciwko ISIS. Strażnicy Rewolucji utrzymują swe wpływy w libańskim szyickim Hezbollahu finansowanym z Teheranu. Są też obecni w Jemenie, gdzie zaopatrują w broń szyickich rebeliantów.
USA żądają od Iranu wycofania się z konfliktów zbrojnych w regionie. Mają poparcie wielu państw arabskich, na czele z Arabią Saudyjską, nie mówiąc już o Izraelu, który od lat domaga się ostrego kursu wobec Iranu, grożąc zbombardowaniem irańskich instalacji nuklearnych w razie potrzeby.
Wszystko to było jedną z przyczyn wycofania się dokładnie przed rokiem przez USA z porozumienia JCPOA. Obok braku wiary w jego skuteczność w sferze nuklearnej.