Jednak mimo, że Sąd Okręgowy stanął po stronie jednej z fundamentalnych zasad demokratycznych czyli wolności zgromadzeń i prawa do wyrażania poglądów, to prezydent Lublina i tak wygrał na tym zakazie. Nikt bowiem nie ma chyba większych wątpliwości co do tego, że motywy, jakie przyświecały włodarzowi miasta, który walczy o kolejną kadencję w mieście o prawicowych sympatiach – są polityczne.

Według lokalnych sondaży, także tych zamawianych przez sztab Krzysztofa Żuka, może on wygrać już w pierwszej turze. Także jego komitet bezapelacyjnie wygrywa w mieście z całą konkurencją. Ale sytuacja w mieście już dawno wymknęła się z ram pojedynku między PiS i PO, czy też Zjednoczonej Prawicy i Koalicji Obywatelskiej. Krzysztof Żuk już od dawna szukał własnej pozycji i szerokiego poparcia politycznego, chcąc „uciec” od jednoznacznych etykietek. Postawił Platformę w skrajnie niekomfortowej sytuacji i może się cieszyć z kwaśnych min swoich kolegów: został jedynym chyba kandydatem PO o którym ciepło wypowiadają się radni PiS.

 

Kalkulacja była prosta: PO nie ma wyjścia i nie może sobie pozwolić na wycofanie poparcia dla swojego kandydata, SLD – podobnie. Dzięki zakazowi więc prezydent Lublina skutecznie osłabił prawicowych konkurentów i ucieszył kościelnych hierarchów. Zakazał manifestacji i pokazał, że nie chce dopuścić do przemarszu ulicami Lublina osób LGBT, a fakt, że Sąd Apelacyjny zakaz ten uchylił nie ma już większego znaczenia. Prezydent mrugnął okiem do kogo chciał.