Gdyby potraktować całkiem serio wyniki sondażu IBRiS o preferencjach tematycznych w kampanii wyborczej, bylibyśmy najpoważniejszą i najdojrzalszą demokracją świata, a politologowie aż klaskaliby z zadowolenia. Otóż więc dla respondentów w kampanii najbardziej liczą się propozycje związane z trudną sytuacją w służbie zdrowia (niemal 80 proc. wskazań), klimatem i ochroną środowiska (powyżej 60 proc.), drożejącą żywnością i edukacją (powyżej połowy wskazań). Jednocześnie zaledwie jedna trzecia deklaruje zainteresowanie propozycjami związanymi z tematami światopoglądowymi (LGBT, in vitro, aborcja), a dla więcej niż połowy respondentów temat jest ważny wyłącznie w grupie wiekowej 25–29 lat, wśród prowadzących gospodarstwa domowe i bezrobotnych (zbawienny wpływ TVP). Dla całej reszty (pomijam zdeklarowaną lewicę) to kwestia – rzekomo – marginalna.
Jesteśmy więc na pozór racjonalni i do szpiku kości merytoryczni. Skoro tak, to czemu mamy poczucie pogrążania się w konflikcie światopoglądowym, a zdaniem niektórych w wojnie religijnej?
Myślę, że rozwiązanie tej zagadki jest prostsze, niż nam się wydaje. Formuła sondażu na potrzeby badań IBRiS, czy innych pracowni, polega na sięgnięciu w głąb ludzkiej racjonalności. W istocie, kiedy się pyta respondentów o ich poglądy, przedstawiając listę tematów, mamy do czynienia z faktycznym, choć krótkim (sic!) procesem myślowym. Przepytywani odrywają się na chwilę od swoich emocji i dokonują w jakimś stopniu przemyślanego wyboru. A więc refleksja przed emocjami. Jednak tylko na krótką chwilę, bo tak naprawdę rządzą nami te ostatnie. To one są kołem zamachowym polityki i starzy wyjadacze, jak Jarosław Kaczyński, świetnie to wiedzą. Na dodatek mają świadomość, że silniejsze są emocje negatywne. A więc uruchamiają je nie w formie ofensywnej, lecz odwrotnie, obwiniają o ich sprawstwo przeciwnika. Tak więc konfrontacja wokół tematów migranckich przed czterema laty miała nie być wywołana przez PiS i jego stronników. Wręcz odwrotnie, to Tusk z Merkel chcieli ściągnąć do Polski zagrażających bytowi narodowemu muzułmańskich terrorystów, a PiS jedynie biednego narodu bronił.
W tym roku sytuacja się powtarza w związku z „tęczową zarazą". To nie PiS atakuje środowiska LGBT, ale broni nas przed ich ekspansywną ideologią promowaną przez polityków opozycji. Kto jest winny? Oni. Gdzie negatywna emocja? Po stronie tych, którym wmówiono jakieś istotne zagrożenie.
Nie wiem, czy dzięki temu PiS wygra wybory, ale absolutnie wbrew wynikom sondażu IBRiS jestem przekonany, że ta gra na emocjach się nie skończy, co więcej, im głębiej w kampanię, tym będzie intensywniejsza. Czy to zwalnia polityków z merytoryczności? Wcale, niemniej nie powinni, przedstawiając programy, zapominać o emocjach. Statystycznie to właśnie one odpowiadają za zwycięstwo.