Jeden z nich to Macedonia Północna. Ma ledwie dwa miliony mieszkańców. To kraj biedny, niejednolity etnicznie i narażony na konflikty, pamięta jeszcze co to zbrojne powstanie zagrażające integralności. Nosi tę dziwną nazwę, bo jego politycy, a ściślej część z nich wzniosła się ponad nacjonalizmy i populizmy i zgodziła się porozumieć po trzech dekadach konfliktu z większym sąsiadem, Grecją, która na samą "Macedonię" się nie godziła. Temu porozumieniu kibicował Zachód. W jego interesie są spokojne i rozwijające się gospodarczo Bałkany.
Nagroda za zakończenie konfliktu jest tylko jedna: otwarcie drogi Macedończykom do instytucji zachodnich – do NATO i Unii Europejskiej. Tego pragnęli zarówno politycy, którzy wynegocjowali porozumienie z Grekami, jak i jego przeciwnicy.
Zatrzaśnięcie unijnych drzwi przed Macedonią Północną to niewyobrażalna małostkowość i ślepota polityczna. Tymi cechami wykazał się jedyny blokujący rozpoczęcie rozmów akcesyjnych - prezydent Francji Emmanuel Macron. Polityk kreujący się na przywódcę Europy po raz kolejny pokazał, że poza ogładą niewiele różni się od prezydenta Stanów Zjednoczonych. Też jest zwolennikiem protekcjonizmu, hasła "mój kraj przede wszystkim", koncertu mocarstw, dogadywania się silnych nad głowami słabszych.
W sprawie Macedonii Północnej Macron zachował się jak Trump w sprawie syryjskich Kurdów, którzy również wykonali ciężkie zadanie, ważne dla regionu i Zachodu, i zostali porzuceni. Zostawieni, może to nie przypadek, między innymi na pastwę Rosji.
To ponuro ironiczne, ale to Trump w przeciwieństwie do Macrona w sprawie Macedonii Północnej zachował się przyzwoicie. Będzie ona członkiem NATO, co bez wsparcia Ameryki nie byłoby możliwe.