Mimo publicystycznego uniesienia prawicowych ortodoksów i dziwnego – jak na standardy protokołu – oświadczenia prezydenckiego ministra Krzysztofa Szczerskiego nie widzę nic gorszącego w przyjęciu przez marszałka Tomasza Grodzkiego zaproszenia do Brukseli. Co więcej, Grodzki w moim przekonaniu powinien tam jechać, bo jego nieobecność – z perspektywy wciąż niezakończonej unijnej procedury kontroli praworządności, mogłaby Polsce tylko zaszkodzić.
Przyjmijmy, że zaproszenie wysłała odpowiedzialna za kwestie praworządności nowa komisarz i wiceprzewodnicząca KE Věra Jourová. Przyjmuje ją marszałek Senatu, organu, którego misją jest poprawianie uchwalonego przez niższą izbę parlamentu prawa. Któż ma więc mocniejszy tytuł do rozmowy o kontrowersyjnych nowelizacjach prawa o sądach niż Tomasz Grodzki? Tyle kwestie formalne, ale na nie pada czarny cień polityki. Bo to właśnie ona, mocą decyzji wyborców, postawiła na czele Senatu reprezentanta opozycji. Wyborcy Prawa i Sprawiedliwości mogą tego rozstrzygnięcia nie lubić, ale muszą je uszanować, tak jak opozycja szanuje większość Zjednoczonej Prawicy w Sejmie. Jak widzimy, przychodzi im to z trudem.
Kampania nienawiści wobec Grodzkiego jest obrzydliwa, brudna i haniebna. Przoduje w niej TVP, co chwila donosząc o kolejnych rzekomych historiach łapówkarskich w szpitalu prof. Grodzkiego sprzed lat. Propagandę prowadzi się tak, jakby we wszystkich tych sprawach były dowody winy, choć żadna sprawa nie trafiła dotąd do sądu.
Zostawmy jednak TVP z jej specyficzną „poetyką”. Znacznie ważniejsza jest rola, jaką ten wciąż młody stażem marszałek może odegrać w Brukseli. Z łamów „Rzeczpospolitej” apeluję do niego, by w trakcie spotkań brukselskich wystrzegał się partyjniactwa i politycznej zajadłości. Namawiam, by spojrzał na kwestie uchwalonych przez Sejm nowelizacji wyłącznie merytorycznie, by szukał konsensusu w sprawach walki o praworządność.
Nie służyłoby to ani jemu, ani jego partii, gdyby w jego głosie zabrzmiały tromtadracja i triumfalizm. Wpisywałyby go w niebezpieczny schemat „ulicy i zagranicy”, czyli retoryki podbijającej bębenka konfrontacji politycznej. Paradoksalnie właśnie ta wizyta będzie jego pierwszym testem jako polityka i męża stanu. Może ją wygrać jako trzecia osoba w państwie albo przegrać jako platformiany aparatczyk.