Z kolei Tadeusz Sobolewski, recenzent ‘Gazety Wyborczej’, z ulgą ogłasza, że film jest apolityczny, co krzepi w sytuacji, gdy ‘patrioci różnych frakcji przerzucają się obelgami’. Ale ma wątpliwości. Choćby do motywu oficera ze Starobielska, który uniknął masakry i trafił do komunistycznej armii Berlinga. A po wojnie, nie mogąc znieść kłamstw o Katyniu, strzela sobie w łeb. ‘Mam kłopot z tym radykalizmem pamięci w filmie Wajdy. Według potocznej wiedzy żołnierz armii Berlinga, który prawdopodobnie miał za sobą rzeź pod Lenino, nie musiał się wstydzić swojego munduru w powojennej Polsce. Bo przecież wyzwolenie było nowym zniewoleniem, ale równocześnie początkiem nowego życia’.
Sobolewskiego martwi też filmowy motyw młodego studenta, który w Krakowie w 1945 roku wzburzony żądaniem wykreślenia z życiorysu śmierci ojca w Katyniu, zrywa komunistyczny plakat. I ginie w milicyjnym pościgu. Krytyk kręci nosem, że to ‘tak, jakby Wajda stawiał pod znakiem zapytania swoje późniejsze życie i dokonania’.
Wreszcie w ‘Przekroju’ Małgorzata Sadowska ubolewa: ‘Zastanawia mnie, czy ta niemożność, tudzież niechęć do wyjścia z więzienia romantyzmu, to problem wyłącznie Wajdy, czy w ogóle naszego języka patriotycznego zakleszczonego w pojęciach martyrologii, ofiary i heroizmu’.
We wszystkich tych tekstach widać to samo zmartwienie. Wajda nakręcił film podejrzanie zbieżny z polityką historyczną IV RP. Sam Mistrz jest trudny od zaatakowania. Trudno przytknąć mu łatkę szowinisty, ale jego dzieło nie przestaje irytować.
Gdybyż tak w filmie ‘Katyń’ było choć rozliczenie z szowinistyczną przedwojenną Polską… Gdyby choć Wajda pochwalił tych, którzy pomijali słowo Katyń, pisząc życiorysy swoich ojców być może Waldemar Kuczyński poszedłby na film. A tak trzeba sarkania na konserwatyzm Wajdy wciskać między rytualne pochwały dla Mistrza.