Ważne jest co innego. To, że wschodnia granica jest sparaliżowana, że setki, a może nawet tysiące kierowców ugrzęzły w kolejkach. Że wiele firm ponosi spore straty finansowe. Że grozi nam wściekły atak zdesperowanych kierowców zapowiadających blokadę stolicy.
A co na to państwo? Cisza. Nie słychać, by na wschód były przerzucane specjalne siły mogące odblokować granicę. Nie słychać, by działały specjalne sztaby, by wdrażano nadzwyczajne procedury przewidziane na takie okazje. A nawet jeśli tak się dzieje, to my nic o tym nie wiemy.
Obawiam się więc, że rząd po prostu nie ma pojęcia, jak w takich sytuacjach reagować. Podejrzewam, że nikt nie jest w nim przygotowany na zarządzanie kryzysem. Na podstawie takich sytuacji jak obecna – ze strajkującymi celnikami – widać stan sprawności państwa. I poziom kompetencji rządzących. Nie wiem, czy poprzedni rząd poradziłby sobie lepiej. Wiem, że obecny nie radzi sobie zupełnie.
Obywatele zaś zamiast szczegółowych informacji na temat tego, co robi administracja, by narastający problem rozwiązać, otrzymują kolejne żenujące przepychanki między obozem prezydenckim a rządowym. Tym razem polityków najbardziej zdaje się zajmować pytanie, czy prezydent mógł odwołać lot do Chorwacji, czy nie. Choć ten zarzut kieruję raczej do obozu prezydenckiego.
Tak czy inaczej, wniosek płynie jeden – nasze państwo nie jest sprawne. Obywatele mają poczucie, że zostali pozostawieni sami sobie i politycy niespecjalnie się tym przejmują. A na pewno mniej niż sporami o kolejność telefonów z MON do BBN.