To ważna deklaracja, bo ostatnie tygodnie walki politycznej w Polsce sugerowały raczej (głównie dzięki politykom PO), że PiS w ogóle nie chce ratyfikacji traktatu. Że jest w Polsce poważna siła polityczna, która sprzeciwia się w ogóle obecności Polski w Unii Europejskiej. Wrażenie takie jest mylne i nieprawdziwe. Dobrze, że Lech Kaczyński przywrócił właściwy obraz i proporcje.

Chyba pierwszy raz od ostatnich wyborów prezydent aktywnie wkroczył do polityki krajowej - i to skutecznie. Dopóki tylko się przyglądał sporowi PiS z PO, dopóty wielkich szans na wyjście z klinczu nie było. PiS stało pod ścianą własnych deklaracji, że jeśli PO nie zgodzi się na jego warunki, to traktat przepadnie w głosowaniu. Platforma grzęzła w epitetach miotanych na PiS i nie potrafiąc podjąć merytorycznej dyskusji, tworzyła dziwne wrażenie, że się jej po prostu obawia.

Teraz Lech Kaczyński zdaje się przełamywać ten klincz. Zgłosił własny projekt ustawy ratyfikacyjnej, który jest podstawą do debaty. Wystąpił też z orędziem, które uświadomiło Polakom, o co chodzi zwolennikom zabezpieczających zapisów w tej ustawie.

Prezydent wraz z premierem mają ogromną szansę znaleźć kompromis, który pozwoli lepiej zabezpieczyć wynegocjowane w Brukseli warunki przystąpienia do traktatu lizbońskiego i zakończyć kolejną wyniszczającą kłótnię między PO a PiS. Zresztą obie główne partie chyba same już zrozumiały, że ich spór nie przyniósł wiele dobrego ani im, ani Polsce.