Politycy - choćby ze strachu przed mediami - są dużo ostrożniejsi w kontaktach z biznesem. Rzeczy jeszcze niedawno naturalne - jak na przykład to, że wysoki urzędnik państwowy latał prywatnym samolotem biznesmena - dziś są nie do pomyślenia. A w każdym razie - wydaje się, że nie są.
Firmowym znakiem PSL nigdy nie była przejrzystość, bezpieczny dystans do biznesu i krystaliczna bezinteresowność. Być może z czasem ta partia się zmieniła, ale pewnie nie bez przyczyny Donald Tusk wyjął niedawno spod kompetencji Waldemara Pawlaka sprawę bezpieczeństwa energetycznego. Jak tłumaczyli znawcy przedmiotu, pewne znaczenie miały relacje niektórych peeselowskich przedsiębiorców z Rosją. Premierowi najwyraźniej zapaliła się ostrzegawcza lampka.
Kilka lat lat temu nazwisko wicepremiera jako członka władz prywatnej spółki w Krajowym Rejestrze Sądowym zapewne nie wywołałoby specjalnych emocji. Dziś na szczęście jest inaczej. Dlatego warto zadać pytanie: jak to możliwe, żeby za politykę gospodarczą państwa odpowiadał polityk, który nie umie sobie poradzić z wykreśleniem swojego nazwiska z dokumentów spółki w KRS?
Dostęp do danych sądu jest otwarty i każdy może łatwo sprawdzić, kto jest we władzach jakiej spółki. Tym bardziej może to uczynić wicepremier rządu ds. gospodarczych. Na pewno mogą to zrobić odpowiednie służby rządowe. Dlaczego nikt tego nie zrobił? Czy polscy politycy, także ci rządzący, naprawdę są aż tak niefrasobliwi?
Dobrze by było, gdyby premier Donald Tusk odbył ze swoim koalicjantem poważną rozmowę. Zwłaszcza że to nie pierwsza wątpliwość dotycząca szefa PSL. Lampka ostrzegawcza chyba znowu mruga.