Woda musi się lać!

W Warszawie co roku dzieje się to samo: na wiosnę organizowany jest maraton, przy okazji którego miasto, mimo że jest to niedziela, zostaje sparaliżowane, a pomiędzy biegającymi a niebiegającymi nakręca się spirala niechęci.

Publikacja: 27.03.2012 20:12

Łukasz Warzecha

Łukasz Warzecha

Foto: Fotorzepa, Darek Golik

Choć właściwie zmiany z roku na rok są: dzięki rządom Hanny Gronkiewicz-Waltz miasto i bez maratonu jest coraz bardziej rozkopane, rozgrzebane i zdezorganizowane. Gdy w ostatnią niedzielę ograniczenia, związane z biegiem, nałożyły się na pozostałe utrudnienia – całe centrum kompletnie stanęło.

Niektórzy twierdzą, że organizowanie takiej imprezy w centrum i tak nieprzejezdnego miasta to absurd i że powinno się ją wyprowadzić choćby do Lasu Kabackiego. Pewnie mają rację. W lesie milej by się biegało, a utrudnienia byłyby o wiele mniejsze. Tylko politycy słabiej mogliby się wylansować. Rację mają też ci, którzy wskazują, że podobne biegi odbywają się w centrach Berlina czy Londynu. I jedni, i drudzy wydają się jednak nie chwytać istoty problemu.

Nie polega on bowiem na tym, że bieg odbywa się w Warszawie ani nawet niekoniecznie na tym, że organizowany jest w jej ścisłym centrum. Problem – wykraczający daleko poza granice Warszawy i uniwersalny w naszych polskich warunkach – tkwi w tym, że władza wobec niebiegających, postronnych, niezainteresowanych zachowuje się jak majster z pamiętnego skeczu Kabaretu Dudek, który na rozpaczliwy okrzyk: „Panie, ale mnie się woda leje!" odpowiadał: „I musi się lać". By zacytować jedną z piosenek Ryszarda Makowskiego – „kochana nasza władza, wybrana z ludu woli, wciąż chętnie pokazuje, jak bardzo nas szanuje".

Mamy supernowoczesne Centrum Nauki Kopernik, ale nie ma gdzie przy nim zaparkować? Trudno, niech rodziny z dziećmi jadą rowerami. Przebudowy dróg w całym kraju sprawiają, że ludzie godzinami stoją w korkach? Trudno, takie są koszty. Antyterroryści leją przypadkowych ludzi? Trudno, gdzie drwa rąbią...

Maraton sprawia, że nie sposób dojechać do domu czy do pracy (tak, wielu pracuje w niedzielę). Trudno, co nas to obchodzi. My mamy europejską imprezę, reszta furda. W Berlinie czy Londynie byłyby specjalne przepustki dla tych, którzy muszą się jakoś poruszać, kampania informacyjna, chętni do pomocy policjanci, doskonale zorientowani w sytuacji. W Polsce nie ma ani przepustek, ani kampanii informacyjnej, a policjant na pytanie, co robić w takiej sytuacji, ma jedną odpowiedź: „Nie wiem".

Radź sobie, człowieku, sam, jak już koniecznie musisz nam zakłócać naszą wspaniałą fetę. I licz się z mandatem! Budżet potrzebuje twoich pieniędzy, a władza – twojego głosu. Ale kiedy już go oddasz – pies z tobą tańcował.

Choć właściwie zmiany z roku na rok są: dzięki rządom Hanny Gronkiewicz-Waltz miasto i bez maratonu jest coraz bardziej rozkopane, rozgrzebane i zdezorganizowane. Gdy w ostatnią niedzielę ograniczenia, związane z biegiem, nałożyły się na pozostałe utrudnienia – całe centrum kompletnie stanęło.

Niektórzy twierdzą, że organizowanie takiej imprezy w centrum i tak nieprzejezdnego miasta to absurd i że powinno się ją wyprowadzić choćby do Lasu Kabackiego. Pewnie mają rację. W lesie milej by się biegało, a utrudnienia byłyby o wiele mniejsze. Tylko politycy słabiej mogliby się wylansować. Rację mają też ci, którzy wskazują, że podobne biegi odbywają się w centrach Berlina czy Londynu. I jedni, i drudzy wydają się jednak nie chwytać istoty problemu.

Komentarze
Michał Kolanko: „Zderzaki” paradygmatem polityki szefa PO, czyli europejska roszada Donalda Tuska
Komentarze
Izabela Kacprzak: Premier, Kaszub, zrozumiał Ślązaków
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Dlaczego Hołownia krytykuje Tuska za ministrów na listach do PE?
Komentarze
Estera Flieger: Uśmiechnięty CPK imienia Olgi Tokarczuk
Komentarze
Jerzy Haszczyński: Wielka polityka zagraniczna, krajowi zdrajcy i złodzieje. Po exposé Radosława Sikorskiego