I w ciemno można stwierdzić, że będzie trwała.
Główną rolę w tej nagonce, oprócz wewnątrzpartyjnych przeciwników Gowina, odgrywa „Gazeta Wyborcza". Stopień jej zafiksowania na szefie resortu sprawiedliwości (tylko we wtorkowym numerze „GW" poświęciła mu czołówkę, edytorial na drugiej stronie i dwie kolumny wewnętrzne) jest kuriozalny, a przy tym znamienny. Obrazuje bowiem poziom furii, jaki w środowiskach walczącego liberalizmu wywołuje skuteczność oporu, który stawiła większość posłów wobec kulturowej agresji przeciwników tradycyjnego społeczeństwa. Oporu, w którym Gowin odegrał zasadniczą rolę i którego stał się sztandarem.
Przeciwnicy ministra wiedzą, jakich argumentów użyć, by miały one szansę wpłynąć i na szefa rządu, i na większość mediów. „GW" cytuje opinie, jakoby cechowała go „ideologia pisowska w wersji soft", szef klubu PO Rafał Grupiński donosi, iż w ministerstwie ma on „pisowskie otoczenie"...
Zarazem niektórzy sympatyzujący z PiS przeciwnicy rządu dyskutują, czy Gowin niesie ze sobą więcej dobra czy jednak – zła. Bo z jednej strony, oczywiście, utrudnia realizowanie w Polsce lewackich projektów inżynierii społecznej. Czasem udaje mu się je skutecznie zastopować, a zawsze – nagłośnić. Ale z drugiej strony – dowodzą niektórzy – Gowin przynosi zło, bo zaciemnia obraz. Bo – w myśl tychże krytyków – jego aktywność nie pozwala konserwatywnemu wyborcy dostrzec, w jakim stopniu Platforma stała się partią lewicową.
Nie zgadzam się z takim rozumowaniem, choć jest w nim pewna logika. Jest to jednak logika wąskopartyjna. Rozumujący tak są z reguły ludźmi bardzo ideowymi. Ale ta ideowość, poprzez emocje wojny polsko-polskiej, przywiodła niektórych niebezpiecznie blisko do tezy zatytułowanej „Im gorzej, tym lepiej".