– Kiedy pani Anna Grodzka została wybrana do parlamentu, już było pierwsze zdziwienie. Gdyby teraz została wicemarszałkiem, to byłoby przeciwko stereotypowi Polski za granicą! – entuzjazmował się Kuźniar.
Doprawdy nie wiem, czy kiedy czytam te słowa, przeważa we mnie politowanie czy zażenowanie.
Politowanie – bo to przecież żałosne, kiedy jedna z ważniejszych postaci w naszym państwie, główny doradca prezydenta Rzeczypospolitej do spraw międzynarodowych, tak jasno i rozbrajająco demonstruje typowo polski, zakompleksiony stosunek do „świata”. Czyli, oczywiście, do Zachodu.
Ta dolegliwość jest przypadłością polskiej duszy od wieków. Polak czuje się niepełnowartościowy. Aspiruje do zachodniej elity, a ta nie uważa go za swojego. Polak bardzo chce zyskać świadectwo pełnowartościowości, dopuszczenia do dobrego towarzystwa. I patrzy w oczy zachodnich elit, i zgaduje: zrobiłem dobrze? Zrobiłem źle? Jak na mnie patrzą? Jak tu się popisać, jak ostatecznie udowodnić, że jestem swój? Bo jak udowodnię, to mnie przecież przyjmą do swojego klubu! I już nigdy nie będę sam, i będę siedział w klubowych fotelach, i naleją mi whisky, i powiedzą mi, że jestem swój, swój, swój!
Kuźniar chce, byśmy Zachodowi udowodnili swoją zachodniość za pomocą Grodzkiej...
A Kuźniar to nie jest jakiś tam młody, wykształcony z większego ośrodka, tylko Polak światowy, profesor, doradca głowy państwa. Jeśli więc on zdradza się z takim postrzeganiem rzeczywistości, to niestety budzi to – właśnie – politowanie.
A skąd zażenowanie? Stąd – czy potrafimy sobie wyobrazić, by jakikolwiek Anglik, Niemiec lub Francuz (czyli przedstawiciel któregoś z wielkich, historycznych narodów, którym nie przyjdzie do głowy, że mogłyby czuć się niepełnowartościowe i musieć dokądkolwiek aspirować) uzasadnił swoje poparcie dla jakiejś nawet radykalnej kulturowej reformy czy rewolucji tym, że w ten sposób „zadziwimy świat” i zrewidujemy własny stereotyp...?