Na szczęście nie zabiła. I można się w miarę spokojnie zastanowić nad tym, czy Polacy w Polsce i za granicą są narażeni na ataki terrorystyczne. I czy wynika to z prowadzonej przez nasz kraj polityki.
Do tej pory poza śmiercią żołnierzy, którzy zginęli w Iraku i Afganistanie, nie ponieśliśmy konsekwencji udziału w misjach wojennych czy – inaczej mówiąc – wojnie z terroryzmem, którą rozpoczęła Ameryka w czasach Busha. Mimo że mało było tak zaangażowanych amerykańskich sojuszników jak Polska. Przecież mieliśmy w Iraku nawet swoją strefę, jak Amerykanie i Brytyjczycy.
Polska była w miarę bezpieczna, bo muzułmańskim zamachowcom – a tacy mogliby się mścić za Irak czy Afganistan – trudno tu się wmieszać w tłum, szybko byliby zauważeni. To umiarkowane bezpieczeństwo wynika też z tego, że to bardziej my w Polsce zauważaliśmy, że wspieramy Amerykanów, niż zauważali to inni, na Bliskim czy Środkowym Wschodzie. Dla podkładających miny i organizujących zamachy fundamentalistów islamskich wrogiem jest Ameryka, lub szerzej Zachód, w którym Polska się specjalnie nie wyróżnia. Nie znaczy to, że niektórzy z nich jednak nie zamierzają ukarać i naszego kraju, choćby organizując zamach na ambasadora w Iraku. Świadczyłoby to też o tym, że zemstę potrafią odłożyć w czasie. Przecież polskie wojska wycofały się z Iraku prawie cztery i pół roku temu. Polski ambasador w Bagdadzie jest wojskowym, generałem, co dodatkowo uzasadniałoby wybranie go na cel symbolicznej zemsty po latach. Jeżeli ambasador generał był celem, to nie znaczy, że Polska ma zmienić swoją politykę. Byłoby to uleganie terrorystom (tylko tak można by nazwać podkładających miny pod konwój dyplomatyczny).
Co ważniejsze – przyjęcie założenia, że trzeba raz na zawsze zrezygnować z wysyłania na dalekie wojny polskich żołnierzy, bo to jest niebezpieczne, byłoby uleganiem złudnej pacyfistycznej wizji. Wizji, w której źródłem konfliktów jest aktywność NATO i Ameryki. Realizując ją, trzeba by zamknąć żołnierzy w koszarach, a nawet zlikwidować armię. Niestety, nie wszyscy na świecie są pacyfistami, a nawet jeżeli są teraz, to jutro mogą zmienić zdanie. Aktywność Polski w NATO i współpraca wojskowa z Ameryką i najsilniejszymi militarnie państwami Unii Europejskiej wynika właśnie z tej obawy o jutrzejsze bezpieczeństwo. I ma swoją cenę.