Tekst Wojciecha Cieśli i Violetty Krasnowskiej-Sałustowicz szumnie zapowiadany jako odsłonięcie kulis filmu „Układ zamknięty” jest bowiem nie tylko dziennikarskim knotem (wady warsztatowe wskazuje Bartosz Marczuk na www.rp.pl), ale przede wszystkim insynuacją, że obraz Bugajskiego miast obnażać słabości polskiego systemu wymiaru sprawiedliwości, próbuje odwrócić uwagę od faktycznie istniejącego „układu” przedsiębiorców, lobbystów i polityków. A nawet więcej. Jest jego faktyczną obroną.

Nie zamierzam tu ani stawać po stronie pomówionych, ani wdawać się w szczegóły spraw, do których nawiązuje scenariusz. Ważne jest co innego. Autorzy przeprowadzają nieuzasadnioną analogię między rzeczywistymi postaciami i sprawami a literackim, z zasady, scenariuszem. „Układ zamknięty” to przede wszystkim – twórcy filmu wyraźnie to zaznaczają – wielka metafora reformującej się w ciągu ostatnich dwudziestu lat Polski. Polski na drodze do europejskich standardów, ale wciąż nieumiejącej do końca zrzucić z siebie odium PRL-owskich układów i antykapitalistycznych resentymentów. Pisano o tym wielokrotnie nie tylko w dzienniku „Rzeczpospolita”, ale również na łamach tygodnika „Newsweek”.

Tym bardziej dziwi, że dziennikarze tego ostatniego tytułu nie chcą bądź nie umieją wyłowić istotnego przesłania filmu. Niezależnie od rzucanych kalumnii film został dobrze zrozumiany przez większość odbiorców. Możliwe, że jednym z efektów odczytania jego przesłania będzie wprowadzenie do polskiego prawodawstwa instytucji rzecznika praw przedsiębiorcy, który podejmie skuteczną – miejmy nadzieję – walkę z patologiami w relacjach urzędników z przedsiębiorcami. Domagamy się tego na łamach „Rzeczpospolitej” z pełną konsekwencję, bo mamy świadomość, jak wiele na tym polu można jeszcze poprawić. Dlatego nie jest nam obojętne, że ważnemu i potrzebnemu filmowi („Rzeczpospolita” jest jego patronem medialnym) przypisuje się fałszywe i bezpodstawne intencje.