To, co stanie się w najbliższych miesiącach, zdecyduje jednak o tym, czy to zwycięstwo nie zostanie ponownie zmarnowane.
Spektakularny upadek rządów Wiktora Janukowycza nie byłby możliwy bez podpisania porozumienia wynegocjowanego przez szefów dyplomacji UE. Otoczenie Janukowycza – zwłaszcza członkowie elity władzy najbardziej umoczeni w korupcję, oszustwa i kradzieże – odczytało je jako kapitulację ich prezydenta.
Trudno się im dziwić – dopuszczenie opozycji do rządu i rozpoczęcie dochodzenia w sprawie zabicia demonstrantów na Majdanie w połączeniu z konstytucyjnym ograniczeniem władzy prezydenta oznaczało, że dni ich niczym nieograniczonej władzy absolutnej są policzone. Nie jest przypadkiem, że po ogłoszeniu porozumienia na stronę opozycji przeszli szefowie służb specjalnych, najbardziej zagrożonych zemstą triumfujących rewolucjonistów. A gdy oni zdradzili, Janukowycz mógł już tylko uciekać.
Teraz jednak opozycję czeka ten sam test, którego nie zdała po pomarańczowej rewolucji w 2004 roku. Opozycja musi pozostać zjednoczona i musi zacząć efektywnie zarządzać krajem. Musi zacząć działać milicja, ludzie muszą dostawać pensje i emerytury, nie może zabraknąć gazu i prądu. Nowe władze muszą błyskawicznie zacząć rozmawiać z Rosją i zacząć sobie układać z nią dobre, ale uczciwe relacje.
Do tego dochodzi potrzeba rozpoczęcia bolesnych, ale niezbędnych reform gospodarczych. Tu błąd zaniechania dekadę temu popełnili pomarańczowi i kosztowało ich to władzę. Ten scenariusz nie może się teraz powtórzyć, bo każdy kolejny protest na Majdanie będzie o wiele bardziej krwawy od poprzedniego.