Wydawało się, że przez ponad ćwierć wieku władzy Aleksandra Łukaszenki przywykliśmy do jego niekonwencjonalnych działań i wypowiedzi. Tajna inauguracja prezydentury to jednak zaskoczenie. Tak jak wszystko, czym zaskakiwał wcześniej, ma taki sam cel: utrzymać się u władzy, nie bacząc na nic, a zwłaszcza na wolę Białorusinów.
Zakładanie sobie w ukryciu korony na głowę, korony, która się nie należy, to logiczne następstwo totalnych fałszerstw wyborczych i represji wobec domagających się wolności – z torturowaniem i mordowaniem włącznie. Dyktator zdecydował się na ruch przeczący wizerunkowi silnego człowieka, którym chciałby się cieszyć w oczach Białorusinów. Bo przecież potajemnie działają tchórze i oszuści, a nie zbawcy narodu. Ale on nie dba już o wizerunek, ponieważ jako jeden z nielicznych zna wyniki wyborów, wie, że społeczeństwa już jego wizerunek nie obchodzi, ale jedynie odsunięcie go od władzy.
Jest to ruch wyprzedzający. Inauguracja nastąpiła dużo wcześniej, niż była planowana. Dla nas, dla Zachodu, oznacza to jedno – nie można już uprawiać ulubionej gry dyplomatycznej: co się odwlecze, to może uciecze, Białorusini się zmęczą protestami przeciw białoruskiemu dyktatorowi, a zachodnia opinia publiczna się zmęczy tematyką białoruską.
Do tej pory wydawało się, że dopiero za kilka tygodni trzeba będzie ostatecznie powiedzieć, kogo my tam w Mińsku uznajemy za władzę. Dla szeroko pojętego Zachodu – z niemiłym, ale nie pierwszym w ostatnich latach wyjątkiem; Turcji, naszego sojusznika w NATO – było jasne, że Łukaszenko nie wygrał wyborów. Konsekwencją tego było, prawie powszechne w tym gronie, twierdzenie, że nie będzie prawowitym przywódcą. Ale to twierdzenie łączono z nadzieją, że mamy jeszcze te kilka tygodni, może jakimś cudem uda się w tym czasie przekonać Łukaszenkę do przeprowadzenia nowych, tym razem prawdziwych, wyborów. Te tygodnie można by też wykorzystać na przekonywanie się wzajemnie w Unii, że jednak niezbędne są solidne sankcje przeciwko ludziom reżimu. Poprzednie tygodnie pokazały co prawda, że nadzieje na to, by UE zadziałała tak jak powinna na wydarzenia u swoich granic, są płonne. Ale przypominam zasadę: co się odwlecze, to może jednak uciecze.
Nic nie uciecze. Dyktator nie przyjmuje żadnych unijnych ofert, a sankcjami go nawet nie postraszyliśmy. Już dzisiaj stanęliśmy przed dylematem: co wynika z tego, że nie uznajemy Łukaszenki za prezydenta Białorusi? Kogo uznajemy, jaką rangę mają nasze stosunki, co zrywamy, czego nie? – pytania ważne szczególnie dla sąsiadów: Polski, Litwy.