Gdy przyszła pora pytań, postanowiły wygłosić tyradę w mniej więcej tym stylu: „No, gada pan te swoje słodkości, że trzeba najpierw zachwycać, a nie straszyć, że młodzieży trzeba pokazywać, dlaczego fajnie jest żyć w czystości, a nie tylko punktować konsekwencje jej braku, i całe to pitu pitu, proszę pana, jest funta kłaków warte. Z młodzieżą trzeba konkretnie. Im trzeba dać świadectwo! Gdy młodzież z sąsiedztwa chciała w piątek urządzić zabawę, myśmy z koleżanką tak tej gówniarzerii, proszę pana, pokazały, że oni już nigdy w całym swoim życiu o żadnej dyskotece w piątek nie pomyślą!".
Próbowałem dociekać, jakich metod ewangelizacji użyto, by ratować dusze młodzianków. Pikiety? Kontrolowane detonacje? Rozpylenie gazu? Zgniłe jaja? Pobożne damy powtarzały tylko, że „dały świadectwo". Zagaiłem więc inaczej: „A co panie robiły w tym roku 3 września?". Konfuzja i milczenie. „A co to pana obchodzi? Pan nienormalny chyba jest, nie dość, że z TVN-u!". „Śmiało, 3 września, musi pani pamiętać. No co, tort jakiś pani kupiła? Śmieszną czapeczkę na gumce? Układała pani poemat z życzeniami?". Rozmówczynie pokraśniały z gniewu: „A co niby się stało 3 września, że ja powinnam torty kupować, lewacka medialna kreaturo?". „Jak to, co, droga pani?! Ja się wtedy urodziłem!". „A kim pan niby dla mnie jest, żebym miała obchodzić pańskie urodziny?!". „A kim dla tych ludzi jest Jezus Chrystus, żeby mieli jakoś obchodzić piątek, dzień jego śmierci?!".
Nie mam innego komentarza do całego tego cyrku, jaki rozkręcił się wokół „Golgoty Picnic". Nudny jak flaki z olejem (widziałem w internecie) gniot awansowany został do rangi szczytowego osiągnięcia współczesnej kultury. Żałośnie było patrzeć, jak tuzy polskiego życia intelektualnego w stadnym odruchu odczytują tę chałę z namaszczeniem, robiąc zeń swoje Pismo Święte. Nie wybrałem się też jednak na żadną z demonstracji potępiających, bo wiem, że nie ma lepszej reklamy, niż spalić coś na stosie. Gdy będę biegł przez miasto i krzyczał: „Ludzie, co za bezsens, skandal, skandal, tylko nie biegnijcie w tamtą stronę!", jest jasne, że zaraz pół miasta tam właśnie zaraz pobiegnie.
Reżyser García miał, niestety, prawo kompromitować się (kolejny raz) czczą i durną prowokacją. Demonstranci mieli pełne prawo wznosić transparenty. Mnie „Golgota Picnic" również sprowokowała. Nie do tego, by zmuszać kogoś do kontemplacji moich obrażonych „uczuć religijnych", ale by po raz kolejny zastanowić się, czy robię wszystko, by wiarę mieli ci, dla których Chrystus znaczy dziś tyle co dla mnie Budda albo babka reżysera Garcii. Tyle że ja akurat w imię artystycznej wolności nie zakładałbym Buddzie na głowę różowych majtek, a na grobie bliskich reżysera nie robiłbym pikniko-ogniska. Jak się chce być człowiekiem kultury, trzeba zacząć od osobistej kultury i szanować bliskich innych osób. To takie proste.
Autor jest twórcą portalu Stacja7.pl