Pani kanclerz spędzi jutro w Kijowie kilka godzin i wygłosi kilka deklaracji. Znając Angelę Merkel trudno się spodziewać, że będą ostre w treści czy słowach. Jej pobyt w Kijowie ma w gruncie rzeczy znaczenie symboliczne. Tym bardziej, że będzie w Kijowie po raz pierwszy od wybuchu kryzysu.
Jej wizyta będzie więc potwierdzeniem, że Berlin opowiada się wprawdzie jednoznacznie po stronie Ukrainy, ale rozwiązania szukać należy w Moskwie. Niemcy odgrywają od samego początku kryzysu na Ukrainie czołową rolę. Początkowo wspólnie z Polską i Francją. Polski już w tym trójkącie nie ma, bo nie życzy sobie tego Rosja. A Paryż i Berlin chcą z Rosją rozmawiać za wszelką cenę, uznając że nie ma innego rozwiązania konfliktu jak tylko pokojowe.
Warszawa zaś zbyt często, jak na wyczucie Kremla, wspomina o NATO w kontekście Ukrainy. Goszcząca kilka dni temu na Łotwie kanclerz Angela Merkel oświadczyła, że nie jest możliwa stała obecność sił NATO w krajach bałtyckich, i tym samym w Polsce. Oznacza to, że Berlin nie chce dalszej eskalacji konfliktu i zamknięcia furtki do rozmów.
Z drugiej strony, pani Merkel jedzie do Kijowa w przeddzień przypadającego w niedzielę święta narodowego Dnia Niepodległości upamiętniającego wydarzenia z 1991 roku po rozpadzie Związku Radzieckiego. To symbolika skierowana w stronę Putina.
W Kijowie nikt nie oczekuje od pani kanclerz wielkich słów i ważnych politycznych deklaracji. Wszyscy czekają na najbliższy wtorek, kiedy to w Mińsku dojdzie do rozmowy prezydenta Petra Poroszenki z Władimirem Putinem. To tam może pojawić się szansa rozwiązania konfliktu.