Już w środę w Sejmie odbędzie się I czytanie obywatelskiego projektu ustawy, przewidującego by to rodzice mogli wybierać czy chcą wysłać do szkoły dziecko w wieku 6 czy 7 lat. Podpisało się pod nim 300 tys. Polaków. To już trzecie podejście w tej sprawie.

Postulat jest racjonalny – dlatego dla koalicji rządowej i kandydatów na prezydenta jest to nie lada kłopot. Po pierwsze wszyscy mają na ustach deklaracje o wzmocnieniu roli obywateli w życiu publicznym, po drugie trwa podwójna kampania wyborcza i wyrzucenie po raz trzeci do kosza inicjatywy w tej sprawie może stać się bieżącym motywem krytyki tych, którzy będą opowiadać się za jego przyjęciem. To tym bardziej prawdopodobne, że – jak deklaruje Fundacja „Rzecznik Praw Rodziców", która stoi za ustawą – poparcie dla projektu wyrazili już Leszek Miller, Jarosław Gowin, Janusz Korwin-Mikke oraz... Adam Jarubas z PSL. Ten ostatni nie dość, że sam posłał swoje dziecko do szkoły w wieku 7 lat (odraczając decyzję o wysłaniu 6-latka) to będzie jeszcze namawiał swoich kolegów klubowych do głosowania za poparciem przedłożenia obywateli. Państwo Elbanowscy spotkać się mają jeszcze w tej sprawie w piątek z Andrzejem Dudą, Rafałem Grupińskim i Magdaleną Ogórek.

Dziwnie sprawa wygląda natomiast z prezydentem Bronisławem Komorowskim. Z naszych informacji wynika, że urzędnicy otaczający głowę państwa (m.in. Tomasz Nałęcz) wręcz z ignorancją potraktowali prośbę o spotkanie w tej sprawie, trudno też Fundacji dowiedzieć się jak organizacyjnie może o nie wystąpić. Fundacja uzyskała m.in. od posła Roberta Tyszkiewicza informację (odpowiada za kampanię głowy państwa), że do wyborów spotkania nie będzie. Trudno zrozumieć tę niechęć z perspektywy priorytetów Bronisława Komorowskiego jakim są m.in. rodzina i wzmocnienie dialogu. Dlaczego jego ludzie odrzucają propozycję spotkania z osobami, które pod inicjatywą zebrały już ponad 1,5 mln podpisów (w trzech projektach obywatelskich)? Co najmniej dziwnie wygląda też zaplecze organizacyjne głowy państwa.

Sprawa 6-latków w szkołach jest kontrowersyjna i nie dajmy sobie wmówić, że to jedyna słuszna opcja. Po pierwsze wiele placówek jest do ich przyjęcia po prostu nieprzygotowana. Dzieci są często wpychane do szkół na siłę. Nie jest tajemnicą, że zmiany te wymógł na rządzie Związek Nauczycielstwa Polskiego, który w ten sposób chce chronić zatrudnienie nauczycieli w dobie kryzysu demograficznego. Ważniejsza jest jednak druga, fundamentalna, sprawa. O ile jako zbiorowość zgadzamy się, że do szkoły powinny pójść 7-latki, o tyle z 6-latkami jest to dyskusyjne. Dlaczego zatem państwo kolejny raz prezentuje swoją arogancję wobec obywateli i nie pozostawia rodzicom, najlepszym opiekunom i sojusznikom ich dzieci, wyboru kiedy wysłać malucha do podstawówki? Dlaczego to nie obywatele mają decydować o tym co jest najlepsze dla ich dzieci?

I nie dajmy sobie wmówić, co często powtarza się w debacie publicznej, że jest to kwestia cywilizacyjna – ciemnogród chce zostawić dzieci w domu by zbierały z pól kartofle, światli ludzie wysłać je wcześniej do szkól. Tak nie jest. Przypomnijmy, że od 2011 roku obowiązkowo do przedszkoli chodzą już 5-latki, problemem jest wyłącznie to, gdzie uczyć się mają 6-latki. Czy w przyjaźniejszych dla nich zwykle i wygodniejszych dla rodziców (całodzienna opieka, wyżywienie) przedszkolach czy w często nieprzygotowanych na ich przyjęcie szkołach.