To porównanie musiało Sienkiewicza zaboleć. „Gazeta Wyborcza" użyła wobec niego swej broni atomowej — porównała go do twórców IV RP. Sienkiewicz genetycznie nie znosi PiS, ma przekonanie o swej wyższości nad tym środowiskiem politycznym, a zatem ten epitet musiał go szczególnie poruszyć.
Sienkiewiczowska kwestia smaku jest jednak w tej sprawie najmniej istotna. Bo zarzuty „GW" są poważne. Pokrótce: w czasie, gdy Sienkiewicz był szefem MSW tajna grupa badała, czy za aferą podsłuchową stoją byli szefowie ABW Krzysztof Bondaryk, SKW Janusz Nosek i BOR Marian Janicki oraz urzędujący szef CBA Paweł Wojtunik. Sienkiewicz — nagrany w aferze taśmowej — miał ich podejrzewać o spisek przeciwko sobie. Wedle gazety wynika, że nadzorował grupę, w której pracowali policjanci z Biura Spraw Wewnętrznych Komendy Głównej Policji oraz oficerowie SKW. Naruszając prawo i okłamując sądy, mieli oni inwigilować generałów.
W wersji przedstawionej przez „Wyborczą" wątpliwości budzą niektóre tezy. Każdy, kto zna trochę służby specjalne i relacje między ich szefami wie, że jakikolwiek spisek w kwartecie Wojtunik-Bondaryk-Nosek-Janicki jest niebywale mało prawdopodobny. Większość generałów ma po prostu za dużo do stracenia. Inna rzecz, że zazwyczaj szczerze się nie cierpią i nad współpracę zazwyczaj przedkładali walkę oraz konflikty.
Inna kwestia — jeśli generałowie mieliby wygenerować aferę taśmową, to oznaczałoby, że świadomie utopili paru swoich przyjaciół. Jednym z głównych trafionych taśmami był — obok Sienkiewicza — były szef wywiadu skarbowego Zbigniew Parafianowicz. A Parafianowicz to od wielu lat przyjaciel Bondaryka.
Oczywiście, jak mówią w Platformie, „Bartek mógł oszaleć", czyli podejrzewać generałów wbrew elementarnej logice. Zaiste, przeprowadzenie operacji nielegalnej inwigilacji szefów służb specjalnych to decyzja z pogranicza politycznego szaleństwa. W jaki jednak sposób Sienkiewicz miałby to zrobić? Bez śladu w dokumentach, na gębę? Funkcjonariusze i żołnierze SKW i policji ryzykowali łamanie prawa dla ministra, który po wybuchu afery był osłabiony i jego dymisja była kwestią czasu? W jakiej formule działała grupa BSW policji oraz SKW? Jak wyglądać miała współpraca tak różnych służb, które dotąd nigdy nie działały razem? Takie pytania można mnożyć. Od ich wyjaśniania zależy wiarygodność opowieści „Wyborczej".
Informacje „Wyborczej" mogłaby potwierdzać fala dymisji w generalskim gronie. Zarówno tych, którzy byli podejrzewani o spisek (z MON nagle odszedł Bondaryk), jak i tych, którzy odpowiadali za szpiegowanie (z kierowania policją zrezygnował niespodziewanie gen. Marek Działoszyński, który wcześniej był m.in. szefem BSW). Nie wszystko jednak pasuje do tej tezy: „spiskowiec" Nosek wciąż służy w SKW, zaś „inwigilujący" płk Piotr Pytel wciąż jest szefem tej służby. „Spiskowiec" Janicki odszedł z BOR na początku 2013 r., na ponad rok przed aferą taśmową, głównie w efekcie zaniedbać ujawnionych po katastrofie smoleńskiej. A „spiskowiec" Wojtunik wciąż zajmuje fotel szefa CBA.
Żeby była jasność — z informacji dziennikarzy „Rzeczpospolitej" wynika, że rzeczywiście część funkcjonariuszy specsłużb była sprawdzana w śledztwie dotyczącym afery taśmowej. Z grona przedstawionego przez „Wyborczą" dotyczyło to na pewno Wojtunika.