Dwa lata temu doszło do napadu na kantor walutowy w Świecku. Zamaskowany mężczyzna sterroryzował kasjerkę pistoletem gazowym. Pakując pieniądze odłożył broń. Wtedy kasjerka zabrała pistolet i wycelowała w napastnika. Sprawca uciekł zabierając część gotówki. Dotąd go nie ujęto.
W Piszu ten sam kantor był atakowany dwa razy. Najpierw mężczyzna uciekł, gdy stwierdził, że w szufladzie nie ma pieniędzy. Miesiąc później dwie zamaskowane osoby wbiegły do kantoru, zrabowały gotówkę i uciekły... na rowerach. Nic nie wiadomo o tym, aby zostały ujęte. Niestety, to samo można powiedzieć o większości innych napastników.
Według serwisu kantor.pl do zdarzeń takich dochodzi kilka – kilkanaście razy w roku, najczęściej blisko granicy. Rabusiami nierzadko są amatorzy posługujący się atrapami broni. Na szczęście, według policji liczba napadów na kantory z roku na rok maleje.
Za to zatrważająco rośnie liczba cyberataków na instytucje finansowe. Kilka dni temu pojawiła się informacja o szantażowaniu przez hakera jednego z polskich banków. Przestępca twierdzi, że włamał się do serwera obsługującego bankowość internetową, dysponuje numerami kont i kart, może podmieniać numery rachunków, na które przelewane są pieniądze, i w ten sposób wyprowadzać pieniądze. Żąda od banku okupu.
Niestety, takie ataki cyberprzestępców nie są na świecie niczym nadzwyczajnym. Na początku 2015 r. firma Kaspersky Lab poinformowała, że cybergang w ciągu kilku lat zdołał wyprowadzić ze 100 banków równowartość około 1 mld dolarów, wykorzystując m.in. tzw. spear phishing, czyli fałszywe wiadomości kierowane do pracowników banków. Otwarcie załącznika powodowało infekcję komputera i dawało złodziejom dostęp do systemów bankowych. Złodzieje mogli modyfikować oprogramowanie i wypłacać pieniądze. Wcześniej ofiarami hakerów padły na przykład takie giganty jak JP Morgan (2014 r.) czy Heartland Payment Systems, jedna z największych amerykańskich firm zajmujących się przetwarzaniem transakcji kartowych (2008 r.).