Istotę problemu, z jakim boryka się Szymon Hołownia, oddaje dobrze sportowa metafora: Po wyborach z 15 października Hołownia wystartował w tempie sprintera, rywalizującego w biegu na 100 metrów. Od momentu, gdy został marszałkiem Sejmu, rozpoczęła się swoista polityczna Hołowniomania. Wszyscy pamiętamy, że ludzie chodzili do kin oglądać tzw. Sejmflix, marszałek Sejmu brylował na mównicy i na konferencjach prasowych, których — mówiąc delikatnie — raczej nie unikał. Jakby jeszcze Hołowni było wokół mało, marszałek Sejmu uruchomił także swój videopodcast. A zainteresowanie świeżo upieczonym marszałkiem Sejmu było tak duże, że w telewizjach informacyjnych transmitowano nawet jego spotkania z młodzieżą. Był moment, że naprawdę można było obawiać się otworzyć lodówkę, bo Hołownia mógł czaić się także tam.
Czytaj więcej
Onet opublikował wyniki najnowszego sondażu prezydenckiego IBRIS-u. Dobre wiadomości dla Szymona Hołowni, złe dla Rafała Trzaskowskiego.
Kiedy Szymon Hołownia mógł wygrać wybory prezydenckie?
Gdyby wybory prezydenckie odbyły się w lutym 2024 roku — Hołownia miałby realną szansę wejścia do II tury. I być może nawet by ją wygrał. Nawet premier Donald Tusk znajdował się wówczas w cieniu marszałka Sejmu.
Problem Hołowni polega jednak na tym, że wybory prezydenckie odbędą się wiosną 2025 roku. A więc walka o prezydenturę z perspektywy 15 października była maratonem, a nie biegiem sprinterskim. I dlatego marszałek Sejmu złapał zadyszkę a rywale zaczęli go wyprzedzać.
Medialnie Hołownia i Sejmflix się po prostu odbiorcom „przejadł”. Pierwsze posiedzenia Sejmu nowej kadencji osiągały nawet kilka milionów odtworzeń na YouTube, ostatnie — 86 tysięcy. Konferencje prasowe Hołowni na początku kadencji odtwarzano nawet ponad 200 tys. razy. Ostatnią - 16 tysięcy. Charakterystyką naszego świata jest to, że różnego rodzaju zjawiska medialne — a takim, nie bez swojego udziału, stał się Hołownia — mają żywot niewiele dłuższy niż olimpijskie starty Aleksandry Mirosław. Rok temu Donald Tusk zrobił furorę nazywając Mateusza Morawieckiego „bambikiem”. Dziś, gdyby użył tego słowa, okazałby się boomerem. Wszystko już nie tyle płynie, co rwie do przodu.