Sto trzydzieści trzy osoby zabite w centrum handlowym Krokus
pod Moskwą. To pewnie nie ostateczny bilans ofiar zamachu, do którego przyznało
się państwo islamskie (ISIS), ale co do którego realnych sprawców wciąż jest
wiele wątpliwości. O faktycznym sprawstwie ISIS przekonuje fakt, że
amerykańskie służby, inwigilujące od dawna islamistów, wiedziały o
przygotowaniach do zamachu kilka tygodni temu. Co więcej, nie tylko podzieliły
się tą wiedzą z Rosjanami, ale na dodatek publicznie ostrzegły obywateli krajów
zachodnich, by ze względu na ryzyko terrorystyczne nie brali udziału w
imprezach publicznych. Informacja ta, jak czytaliśmy w komentarzach, podobno
rozjuszyła Putina. Mniejsza o niego; najważniejsze jest, że rosyjskie służby
specjalne, mimo posiadanej informacji, nie zapobiegły atakom. Cóż, zajmują się
sprawami ważniejszymi, jak walka z rosyjską opozycją. Albo, to inna hipoteza,
nie podjęły śladu, bo eliminacja ryzyka zamachu nikomu nie była na rękę.
Zwłaszcza Putinowi, dla którego brutalny akt terrorystyczny pod Moskwą to potwierdzenie
jego historycznej misji, jaką jest walka z wrogami Rosji. Tu i tam. W centrach
handlowych pod Moskwą i na donbaskich stepach Ukrainy.