Czy też – jak obecnie rządzący – zamierza traktować Niemcy i Niemców jako straszak i cel w kolejnych kampaniach wyborczych?
Bo przecież tak jest: lider i część polityków Prawa i Sprawiedliwości konsekwentnie od lat posługuje się w grze wyborczej argumentem niemieckim. W tej opowieści Niemcy to nie tylko historyczny agresor i główny inżynier polskiej martyrologii, ale również domniemany dyktator Unii Europejskiej, który używa idei integracji do budowy dominacji Berlina.
Czytaj więcej
W środowisku PiS od dawna istnieje bardzo wyraźna skłonność do publicznego atakowania Niemiec dla zdobycia przychylności prawicowego elektoratu kosztem dobrych relacji polsko-niemieckich – mówi w rozmowie z „Rzeczpospolitą” Arndt Freytag von Loringhoven, ambasador RFN.
Taka wspólna Europa - w wizji szefów z Nowogrodzkiej - byłaby Europą niemiecką. Oczywiście kosztem słabszych państw narodowych z polskim na czele. Czy tak jest w istocie? Tak i nie. W jakimś stopniu tak; trudno z tym zabieganiem o własną pozycję dyskutować. Ale to nic innego jak natura polityki. Jej istotą jest przecież realizowanie własnych interesów, wiedział to już Arystoteles. Pytanie tylko, czy ten – dość naturalny – egoizm jest dla innych szkodliwy. A może nawet zabójczy. Otóż tu należy jednoznacznie odciąć się od wszystkich nieuczciwych uogólnień.
Niemcy bez wątpienia są potęgą. Tyle, że gospodarczą. Dramatyczne doświadczenie dwóch wojen spowodowało, że ojcowie Republiki Federalnej jednoznacznie postawili na pacyfizm i gospodarkę. Niemiecki militaryzm wyrzucono na śmietnik historii, z czym zresztą wiążą się dziś marna kondycja Bundeswehry i pustki w niemieckich magazynach broni.